poniedziałek, 23 grudnia 2013

Sorry...

Hej Miśki!
Przepraszam Was za to co tutaj napiszę.
Zdecydowałam, że nie dam rady więcej pisać dalej tego opowiadania. Mam napisany tylko początek kolejnego rozdziału i pustkę w głowie przez dłuższy czas. Na dodatek zbyt wiele się zmieniło w moim podejściu do tej historii bym mogła ją kontynuować. Mam nadzieję, że zrozumiecie.Po prostu nie mogę tego dalej pisać. Dziękuję wszystkim, którzy nadal to czytają.
Jeśli to czytasz to wiedz, że Cię za to kocham.
Przy okazji:

WESOŁYCH ŚWIĄT, WYSTRZAŁOWEGO, PIJANEGO SYLWESTRA I SPEŁNIENIA WSZYSTKICH MARZEŃ W NADCHODZĄCYM ROKU! OBY BYŁ LEPSZY OD 2013! ♥
Kocham Was Miśki ! ♥
Po raz ostatni: 
Wasza
Candice
dziękuję za uwagę ♥
kocham ♥

czwartek, 31 października 2013

Chapter 17: Disappeared

Justin’s POV
Chciałem coś zrobić, ale nie mogłem. Nie mogę na nią naskoczyć tak nagle z wszystkimi emocjami. Bałem się. Bałem się odrzucenia bardziej niż kiedykolwiek. Może dlatego, że nastąpiłoby to tak wcześnie? Nie wiem. W każdym razie nie zrobiłem nic.
Siedziałem przy tym pamiętnym barze, dokładnie 24 godziny później. Piłem jakiegoś drinka. W sumie nie bardzo wiedziałem jakie są jego składniki, ale ważne, że była tam wódka. Trzymałem szklankę w lewej ręce i nonszalancko bujałem jej zawartością. Było mi obojętnie czy wyleję, czy też nie. To nie miało znaczenia. Od wczoraj wciąż zadręczałem się tym samym. Co mnie do jasnej cholery nakłoniło, by zwinąć z baru te tabletki?! Ciekawość? Może. Dlatego pieprzę tą moją ciekawość, jednak mimo iż nie raz napytała mi biedy, nie mogę się jej pozbyć. Nie wiem też co mnie przywlekło w to głupie miejsce, gdzie cały ten dramat się zaczął. Chyba tylko debil by myślał, że Sherean przyjdzie właśnie tu. A więc można by śmiało nazwać mnie debilem, bo gdzieś w głębi miałem taką nadzieję. No cóż… nadzieja matką głupich.
Po upływie jakiejś godziny i skończeniu chyba już czwartego drinka, odrobinę zaczęła mnie boleć głowa. Nie wiem co się ze mną dzieje, ale to chyba skutek tego, że:
a) mało co spałem tej nocy, praktycznie rzecz biorąc w ogóle;
b) stosunkowo dawno nie piłem, a już na pewno nie z takiego powodu.
Odniosłem wrażenie, że wypadałoby zawlec się do hotelu. Nic tu po mnie. Wstałem z wysokiego krzesła barowego i od razu zakręciło mi się w głowie. No pięknie…
Złapałem się blatu i mimowolnie przeczesałem wzrokiem cały lokal. Moja pijacka strona dostrzegła smukłą sylwetkę jakiejś brunetki. Moja podświadomość – ta część, która jeszcze myślała choć odrobinę trzeźwo – wrzeszczała na mnie bym tam nie szedł. Ale gdzie tam. Odrobinę pobudzony, rześko – o ile to w moim stanie było możliwe – kroczyłem w stronę dziewczyny. Droga niezwykle mi się dłużyła. Doszedłem do połowy, a czułem się jak po maratonie. Po chwili tuż przede mną pojawiła się mocno wstawiona blondynka. Skądś ją kojarzyłem. Miałem wrażenie, że ostatnio, bez śladów po łzach, staje się nie do rozpoznania.
- Hej – odezwała widocznie rozbawiona, nieudolnie udając poważną.
- Hej – odpowiedziałem… sam nie wiem jakim tonem.
Zaczęła chichotać. Nie bardzo kontaktowałem, ale ona mnie chyba pobiła.
Jeszcze nie widziałem Sherean w takim stanie.
Kiedy próbowała pójść dalej, zakołysała się. Momentalnie otrzeźwiałem i na szczęście ją złapałem.
- Chyba powinnaś wracać – powiedziałem jej do ucha.
Ona nic nie mówiła tylko wciąż chichotała.
Zaczęło mnie zżerać poczucie winy. Podtrzymałem ją i prowadziłem w stronę wyjścia.
Gdy skonfrontowaliśmy się z chłodnym powietrzem, aż się zatrząsnęła. Niestety na to nie mogłem za wiele poradzić, bo sam nie miałem na sobie nic prócz koszulki. Objąłem ją i szliśmy powoli w stronę hotelu.
Po jakiś 20 minutach nieszczęsnej wędrówki, przekroczyliśmy próg jej pokoju.
Zapaliłem światło, a ona nadal stała milcząc. Nie odezwała się do mnie ani słowem. Już sam nie wiem co było lepsze: cisza czy chichotanie.
Zastanawiałem się co zrobić. Staliśmy tak przy zamkniętych drzwiach i patrzyliśmy się na pokój.
- Powinnaś się położyć – stwierdziłem, by przerwać niezręczną ciszę.
Nie odpowiedziała nic, tylko powoli podeszła do łóżka i usiadła na brzegu. Wpatrywała się ślepo w podłogę. Nie zrozumcie mnie źle, ale wyglądała strasznie. Byłem na siebie cholernie zły, ale nie wiedziałem co z tym teraz zrobić.
Po policzku spłynęła jej łza pozostawiając delikatnie szarą smugę.
O nie…
Podbiegłem do niej, ukucnąłem naprzeciw i nachyliłem tak, by musiała patrzeć na mnie. Kiedy zatrzymałem się w takiej pozycji, ona jak najszybciej odwróciła wzrok, a po policzkach spływały kolejne łzy. Przełknąłem ślinę i mimo, że złość ogarniała mnie coraz bardziej, to nie pozwoliłem jej wyjść na świat. To nie na Sherean byłem zły, byłem zły na siebie.
- Hej – powiedziałem lekko zachrypniętym głosem spowodowanym długą ciszą. – Nie płacz. Proszę.
Broda jej drżała. Ująłem jej twarz jedną ręką i delikatnie przekręciłem głowę, tak, by była  naprzeciw mnie. Kciukiem wytarłem smugę po łzie.
- Nie płacz – powtórzyłem.
Wcześniej nawet nie zdawałem sobie sprawy jak blisko siebie jesteśmy. Dopiero teraz, kiedy patrzyła mi się w oczy, dotarło to do mnie.
Chciałem jednego, ale wiedziałem, że by mnie za to znienawidziła. Jest pod wpływem alkoholu, z resztą ja też, a już dość ją zdenerwowałem.
Ale była tak blisko…
Pociągnęła nosem i znów spuściła wzrok.
Ująłem jej rękę i zacząłem delikatnie masować jej zewnętrzną część. Spojrzała na mnie i znów dzieliły nas centymetry. Te ślady łez, wielkie zapłakane oczy – to moja wina.
Wpatrywałem się w jej brązowe tęczówki przez minuty, kwadranse, nawet nie wiem, czas się zatrzymał.
I pocałowała mnie. Nawet nie wiem kiedy. To było takie nagłe. Ale byłem zdezorientowany tylko chwilę. Kiedy tylko otrzeźwiałem odwzajemniłem pocałunek. Ująłem jej twarz obiema dłońmi. Przysunąłem się bliżej. Poczułem jej ręce na swojej szyi. Wlałem w ten pocałunek wszystkie emocje. Starałem się zamienić całą złość, która we mnie siedzi w namiętność. Tak, może głupkowato to brzmi, ale tak było. Nie mam pojęcia jakim sposobem, ale teraz klęczeliśmy oboje na podłodze koło łóżka zatraceni w pocałunku. Zdałem sobie sprawę, że nadal nie wierzę w to co właśnie się dzieje. I niestety dotarło do mnie, że Sherean nie jest trzeźwa. Ale nie mogłem przestać. To było silniejsze ode mnie. Bałem się, że będę tego żałować. A jeszcze bardziej tego, że ona tak samo.
Tak zamyślony, nie zauważyłem kiedy znaleźliśmy się na łóżku. Ja bez koszulki, ona z na wpół zsuniętą bluzką. Działałem instynktownie. To, że  alkohol jeszcze nie wyparował z mojego organizmu zdecydowanie mi nie pomagało.
Ja. Sherean. Pokój hotelowy. Wielkie łóżko. Pół nadzy.
Naprawdę, resztę można sobie resztę dopowiedzieć.

Obudziłem się. Ale w sumie nie wiem co tego było przyczyną. Zgodnie ze swoim zwyczajem, przetarłem twarz dłońmi. Jednak zatrzymałem je na twarzy na wspomnienie tego co miało miejsce parę godzin temu.
Nie…
Przez myśl przeszły mi wspomnienia, jak kadry z filmu. Bar. Alkohol. Sherean i cała reszta… Sherean.
Momentalnie zwróciłem się w stronę, po której miała leżeć.
Kiedy tam spojrzałem, zachciało mi się płakać. Mało męskie, ale nie wierzyłem, że to dzieje się naprawdę. Wstałem do pozycji siedzącej. Rozejrzałem się po pokoju. Rzuciłem się w stronę swoich bokserek. Ruszyłem w stronę salonu. Nigdzie jej nie było. Zniknęła.

Hej!
Cały rozdział z perspektywy Justina. I jak Wam się podobał?
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Zbyt zadowolona z tego rozdziału nie jestem, ale cieszę się, że po tak długiej przerwie udało mi się z siebie choć odrobinę wykrzesać.
Rany te olimpiady mnie dobijają. Jeszcze tylko wos...
No dobra. Muszę Was uprzedzić, że będę miała jeszcze pewne utrudnienia jeśli chodzi o kolejne rozdziały, ale będę z nimi zawzięcie walczyć. Będę wdzięczna, jeśli zostaniecie ze mną.
W sumie to, że nie dodaję tak często, to chyba pomaga pewnej nowo poznanej mi osóbce, która podobno (wiem to z moich źródełek, które też pozdrawiam) zaczęła czytać i którą serdecznie pozdrawiam! xx.
Buziaki
Candice

niedziela, 13 października 2013

Chapter 16: Tears

Justin’s POV
Tupię niecierpliwie nogą, czekając aż winda wjedzie na odpowiednie piętro. Kolejne cyferki podświetlają się irytująco wolno. Taki cały zdenerwowany myślałem, że eksploduję.
Nareszcie! Drzwi się otworzyły. Idę dobrze mi znanym korytarzem. Przecież byłem tu nie tak dawno. Jeszcze tylko jeden zakręt.
Zamarłem. Nie tego oczekiwałem. Nie chciałem się czuć tak jak czułem się w tej chwili. Nawet nie myślałem, że znajdę ją w objęciach jakiegoś gościa. Jak dobrze sądzę, to jeden z obsługi. Ogarnął mnie nieopanowany gniew. Stałem z zaciśniętymi pięściami oraz szczęką. Ten chłopak, tak zwyczajnie ją obejmował, a ta wtulała się w niego bez protestów. Co ma on, czego ja nie mam? Czemu do mnie nie potrafi się tak przytulić? Byłem sam na siebie zły, że takie myśli chodzą mi po głowie. Nagle dostrzegłem na jej twarzy ślady po tuszu. Ślady łez. Płakała. Przeze mnie.
Sherean płakała przeze mnie, a ten koleś ją pocieszał. Jak myślicie, kogo wybierze?
Ta myśl jednocześnie mnie smuciła i rozpalała do białej gorączki. Ale się nie ruszyłem. Ani nie podszedłem do nich, ani się nie wycofałem. Nie mogłem.
Sherean’s POV
Znalazłam u niego pocieszenie, ale to nie w tym miejscu chciałam być. Nawet sama nie wiedziałam czego dokładnie chcę. To chyba odwieczny problem kobiety.
Stałam tak wtulona w niego. Przytulił mnie. To źle? Nie odepchnęłam go, bo zwyczajnie nie miałam siły. Miałam wrażenie, że jedynie dzięki Jace’owi trzymam się na nogach. Łzy przestały płynąć. Ale raczej mój nastrój się nie zmienił. Zamknęłam oczy. Przynajmniej teraz miałam pewność, że słony płyn znów nie zagości na moich policzkach. Czułam jak jego klatka piersiowa unosi się miarowo przy oddychaniu. Co chwila pociągałam nosem. Tak, bardzo kobiece…
Usłyszałam kroki, ale nie podniosłam wzroku ani nie zmieniłam pozycji. Nie miałam zamiaru z nikim się konfrontować.
Kroki ucichły.
Po chwili odezwała się ta cholerna krótkofalówka czy jak to gówno się nazywa i jakiś stanowczy kobiecy głos kazał Jace’owi wracać do recepcji. W tych momentach doceniam, że moja praca polega na czymś zupełnie innym.
Chłopak westchnął i delikatnie rozluźnił ramiona. To był dla mnie znak, by znów stanąć na całych stopach (tak, mój niski wzrost kazał mi stać na palcach).
Leniwie otworzyłam oczy i wpatrując się w czubki swoich butów, starałam się nie patrzeć w jego oczy.
- Dziękuję – wymamrotałam pod nosem.
Nie wiem co mi odpowiedział, ale chyba się na mnie nawet nie patrzył. Odszedł i wyczułam w nim delikatne zmieszanie. Zabawne, że to aż tak widać.
Stałam tak jeszcze przez chwilę, z rękami w tylnych kieszeniach czarnych leginsów, wpatrując się w podłogę.
Westchnęłam głęboko i tak samo leniwie jak wcześniej otwierałam oczy, podniosłam wzrok i się odwróciłam. Kątem oka zauważyłam postać stojącą, no nie wiem… 3 metry ode mnie?
Zatrzymałam rękę w połowie drogi do klamki.
Przymknęłam oczy na chwilę i przełknęłam wielką gulę w gardle. Nie…
Spojrzałam w jego stronę. Tak to zdecydowanie On.
Jedyny chłopak, który jakkolwiek na mnie wpływał. Nawet nie wiem czy Will potrafił tak silnie na mnie działać. Właśnie… Will.
Nowa partia łez przedostała się do moich oczu.
Obraz Justina mi się rozmazał. Jego wcześniejsza mina pomiędzy złym a zawiedzionym, zmieniła się na poczucie winy. O ile dobrze obserwuje przez załzawione oczy.
Nogi się pode mną ugięły. Ale złapałam się klamki. Jakie było moje szczęście, że drzwi nie zdążyły się otworzyć. Widziałam, że odruchowo ruszył w moją stronę, ale zatrzymał się w półkroku z wyciągniętą w moją stronę ręką.
Spojrzałam na niego i od razu pożałowałam. Aż mnie oczy zapiekły.
Justin widząc to, złamał się. Jego mina, która jeszcze przez chwilą posiadała śladowe ilości gniewu, złagodniała momentalnie.
Widok płaczącej mnie najwyraźniej go zmiękczał. W sumie nie wiem czy działam tak na wszystkich, bo mało kto mnie widział płaczącą. No dobra, płaczącą w ‘ten’ sposób.
Justin’s POV

No i znowu płacze. Znowu przeze mnie. A ja nie mam pojęcia co mam z tym zrobić. Zatrzymałem się w pół kroku. Miałem wrażenie, że zadrżała jak tylko się poruszyłem. Aż tak to wszystko ją dotknęło?
Jej płacz się nasilał, ale już na mnie nie patrzyła. Wyglądało na to, że nie byłem jedynym powodem jej łez. A może jednak? Tak czy inaczej, to nie zmniejszało mojego poczucia winy. Patrzyłem na nią, coraz bardziej na siebie zły.
Ta bezsilność…
W końcu dałem się ponieść emocjom. Albo teraz albo nigdy. Może faktycznie za szybko się wkręcam? Może i Sherean jest wyjątkowa, ale nie dla mnie? A może jest wyjątkowa, ale nie na ten sposób na jaki myślałem? W sumie nie pytałem o to Jazzy. Może powinienem.
Postawiłem pierwszy krok w jej stronę. Lekko chwiejny, ale cóż. Nie zadrżała. To dobrze.
Pokonałem parę kolejnych kroków i już nasze ciała dzieliło parę centymetrów. Zdążyła tylko na mnie spojrzeć, a ja otuliłem ją ramionami.
- Przestań – wymamrotała, ale nie puściłem.
Już nie potrafiłem. Miałem wrażenie, że kiedy ją puszczę, wszystko będzie stracone.
Opierała głowę o moją klatkę piersiową, a dłonie trzymała po obu jej stronach. Można by było myśleć, że chce mnie odepchnąć, jednak – jakby nadal się namyślała – nie używała siły.
- Nie dotykaj mnie – rozległo się jakby automatycznie, ale bez przekonania.
A przynajmniej mnie nie przekonało.
Staliśmy tak nawet nie wiem ile. Po jakimś czasie poczułem jak moja koszulka zrobiła się odrobinę wilgotna. Ale to nic. Teraz ja – tak jak ten służący – miałem ją w ramionach. Próbowałem napawać się tą chwilą i nie pozwalać jej się skończyć.
Słuchałem jej cichy protestów, bez krzty przekonania, jeszcze parę minut. Potem i one ucichły. Słychać było jedynie jej pociąganie nosem, które z czasem również ustało. Mimowolnie zacząłem się kołysać, jakbym chciał ją uśpić na stojąco.
- Ciii… - próbowałem ją uspokoić, gdy znowu załkała.
Poruszyła się. Chciała się uwolnić z uścisku. Nie spodobało mi się – to fakt, ale nie mogłem jej trzymać w nieskończoność. Po chwili protestów, puściłem ją.
- Musisz już iść – stwierdziła krótko.
Brzmiała tak, jakby chciała przywołać ‘starą’ Sherean, której nie warto się sprzeciwiać. Mimo, iż wiedziałem, że teraz jest na skraju załamania – co było dla mnie nie do końca zrozumiałe mając na uwadze tak błahy powód – wiedziałem, że muszę jej posłuchać.
Nie chciałem stąd iść, ale musiałem. Chciałem przynajmniej coś zrobić zanim odejdę.

Przepraszam Was strasznie, że rozdziały dodaję tak sporadycznie, ale nie mam czasu żeby je pisać. Na prawdę. A jeśli będę je wymuszać to będą jeszcze bardziej beznadziejne niż są.
Na prawdę przepraszam. Mam nadzieję, że się podobało i chcę z całego mojego serduszka podziękować tym, co nadal ze mną są ♥
no i oczywiście
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Buziaki
Candice

sobota, 28 września 2013

Chapter 15: Thoughts

Sherean`s POV
Patrzyłam się ślepo to na niego, to na pojemnik z tabletkami w jego ręku. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie ani słowa. Wpadłam w panikę, która szybko przerodziła się w gniew.
- Oddaj to! - wyciągnęłam do niego dłoń, by złapać swoją własność.
Niestety mój niski wzrost niczego nie ułatwiał. Wystarczyło, że podniósł rękę wyżej i już nie miałam dostępu do pakunku.
- Jake wie? - spytał beznamiętnie.
Spojrzałam na niego jeszcze bardziej gniewnie.
- Ani jemu, ani tobie, nic do tego! - krzyknęłam i zaczęłam się szarpać, byle tylko dostać tabletki.
Justin niewiele sobie z tego zrobił i z zaciekawieniem, jakby nigdy nic, zaczął czytać etykietkę.
- `Na niewydolności i inne schorzenia narządu serca`- przeczytał, a mi świeczki stanęły w oczach. Wyglądało na to, że wcześniej nie zagłębiał się w wydrukowane, drobne literki.
Spojrzał na mnie jakby nie dotarły do niego słowa.
- Czego się tak patrzysz?! - powiedziałam ze łzami w oczach.
Nie chciałam by ktokolwiek wiedział. A w szczególności on, choć sama nie wiem czemu tak się przejmuję. Jakby od tego zależało to, jak mnie będą traktować. W sumie tak właśnie jest. Patrzyli by na mnie jak na trędowatą, już nie wzbudzałabym w nich obaw, chyba że byliby na tyle głupi, by myśleć, że można się tym zarazić.
Wykorzystałam chwilę dezorientacji Justina i wyrwałam mu leki.
Patrzył na mnie mocno zaskoczony, ale malował się w jego oczach też smutek, przerażenie i... litość. Tak, właśnie ta, której tak nienawidzę.
Patrzyłam na niego jeszcze chwilę. W końcu zacisnęłam usta w cienką linię, a dłonie w pięści.
Właściciel przerażająco pięknych, brązowych oczu, najwyraźniej chciał coś powiedzieć, bo już otwierał usta.
- Ja... - nie dokończył.
Nie wydałam z siebie żadnego dźwięku. A nawet jakbym chciała, to pewnie nic by z tego nie wyszło. Czułam w buzi słony smak łez. Nie wytrzymywałam. Posłałam mu ostatnie `groźne` spojrzenie mimo, że wiedziałam iż wyglądam żałośnie.
Zacisnęłam mocno dłoń na opakowaniu i pobiegłam w stronę wyjścia, chowając twarz za kotarą włosów. Poprzez ogłuszające dźwięki wydobywające się z głośników przebił się jeden donośny krzyk.
-Sherean! - odwróciłam się mimowolnie.
Musiałam wyglądać jeszcze gorzej niż przed chwilą, taka cała we łzach. Widziałam jak na mnie patrzy. Pełen poczucia winy.
Ten widok złamał mnie jeszcze bardziej. Czułam jak łzy pod powiekami pieką mnie niemiłosiernie. Nie mogłam tak dalej stać i patrzeć na niego. Odwróciłam się na pięcie i tym razem bez przystanków, wyszłam pośpiesznie z klubu. Stanęłam na zewnątrz. Przywitał mnie chłodny wiatr. Aż zadrżałam.
Czemu się tak przejmuję? Dotąd nie płakałam przez żadnego chłopaka, nie licząc Willa. Jak na zawołanie pojawił się w mojej głowie obraz czarnej trumny, który wywołał jeszcze większą fale łez.
Zdałam sobie sprawę, że nadal stoję przed klubem. Ruszyłam szybkim krokiem w stronę hotelu. Nie oglądałam się za siebie, bo wiedziałam, że mogę tam znaleźć coś kazałoby mi wrócić, a tego nie chciałam.
Justin `s POV
Jak na złość ta cała chmara ludzi powiększała się i powiększała nie dając mi przejść. Szedłem najszybciej jak mogłem, ale niestety. Kiedy wyszedłem z klubu, jej już nie było. Obejrzałem się po ulicy. Z jednej i drugiej strony otaczały mnie taksówki i masa przechodniów. Gdzie mogła pójść!? W przypływie emocji mogła pojechać gdzieś taryfą, przynajmniej ja bym tak zrobił.
Zdecydowałem się jednak pójść najbardziej przewidywalne miejsce. Do hotelu.
Biegłem. Bo co miałem zrobić? Przynajmniej w ten sposób powiększałem swoje szansę na dogonienie jej. Coś tak czuję, że do pokoju mnie nie będzie chciała wpuścić. Co mi strzeliło do głowy by zwinąć z baru te tabletki?! Dobra, to jeszcze pół biedy. Po przeczytaniu etykietki, zobaczyłem jak jej oczy się przeszkliły. To mnie złamało. Wtedy zrozumiałem swój błąd. Nie mam pojęcia dlaczego aż tak się tym przejęła, ale pewnie zrobił bym podobnie, gdyby jakiś praktycznie obcy koleś odkrył, że jestem chory. Gdy się odwróciła na dźwięk swojego imienia, zobaczyłem jej łzy. Jakąś część mnie chciała podejść i zatrzeć je z jej policzków. Ale tego nie zrobiłem. Chciałem to wszystko naprawić. Chyba po raz pierwszy w życiu, czułem potrzebę naprawiania tak krótkiej znajomości.
Byłem z mnóstwem dziewczyn, a moje związki psuły się dopiero po seksie. Nie wiem dlaczego, ale zakochiwałem się zawsze w dziwkach, które chciały tylko jednego. Może i nie wyglądam na takiego, ale chciałem czegoś więcej. Mimo to, że zawsze coś szło nie tak jak trzeba.
Sherean wydawała się być inna. Nawet Jazzy tak uważa. Może to właśnie ona? Choć za każdym razem zadawałem sobie to pytanie, to nadal wierzyłem, że może się udać. Jednak faceci mają przesrane, kiedy posiadają uczucia. Pamiętam, że któregoś dnia chciałem wyłączyć emocje, tak jak większość, lecz mojej siostrze się to nie spodobało. Nie wiem czemu mi nie pozwoliła tego zrobić. To co dzieje się ze mną teraz, wcale nie jest lepsze. Przynajmniej ja tak sądzę.
Sherean’s POV

Wbiegłam do hotelu. No tak, najbardziej przewidywalne miejsce w Vegas. Jeśli faktycznie poszedł za mną, na pewno się tu zjawi. Ale teraz mnie to nie obchodziło. Szłam szybko, ukradkiem ocierając łzy. Na szczęście winda była pusta. Mogłam więc spokojnie czekać aż zatrzyma się na odpowiednim piętrze i powstrzymywać łzy.
Roztrzęsionymi rękami otworzyłam drzwi i szybko je za sobą zatrzaskując. Zjechałam po nich plecami zatrzymując się na podłodze. Oparłam łokieć o kolano, a czoło o wnętrze dłoni i zaczęłam płakać. Nie powstrzymywałam łez. Wiedziałam, że cały makijaż diabli wzięli, ale miałam to gdzieś. Wzięłam do wolnej ręki plastikową buteleczkę z lekami.
- Kurwa! – mruknęłam ze złością i cisnęłam nią przez pokój.
Podparłam głowę obiema rękami i zadręczałam się swoimi własnymi myślami. Wciąż sobie wyobrażałam oczy Justina pełne litości, której wręcz nie znoszę. Tak, ta dziewczyna, która straciła rodziców i chłopaka doznała już wystarczająco dużo litości. Przez ostatnie parę lat nie pozwalałam sobie na nią. Ludzie patrząc na mnie mieli czuć:
a) zazdrość
b) pożądanie
c) strach
Innych opcji nie było. Wiedziałam, że to ma swoje złe strony, ale odkąd przeszłam depresję już nie było odwrotu.
Brakuje mi tych silnych ramion, które mnie obejmują kiedy się boję czy najzwyczajniej jest mi zimno. Brakuje mi czułości, na którą sobie nie pozwalam ‘za karę’. Jestem masochistką, która odmawia sobie czułości i emocji, które były ważną częścią jej życia. Jestem masochistką, która mieszka w cholernie wielkim domu tylko po to, by w każdym jego kącie dostrzegać zmarłych bliskich i cierpieć jeszcze bardziej.
Kiedyś nawet próbowałam spotkania trzeciego stopnia z ostrzem żyletki, ale nie miałam tyle siły. Marzę, by pewnego dnia wziąć się w garść i to zrobić. Wtedy byłoby łatwiej.
Jednak jakaś buntownicza część mnie, która nie chce się zmienić i z którą wciąż walczę, ma nadzieję, że mimo wszystko znajdę kogoś, dla którego nie będę chciała odejść. Że to on zatrzyma mnie na świecie.
Spoglądając na każdego chłopaka mam nadzieję, że to właśnie on. Bawię się nim myśląc, że to pomoże, ale potem zdaję sobie sprawę, że to nie to i ponownie zachowuję się jak suka.
Historia lubi się powtarzać.
Żaden mnie nie znał. Nie pozwalałam na to. Nie ważne jak bardzo się starał. Nie wiedzieli, że jestem chora. Widząc mnie jak łykam tabletki myśleli, że ćpam. Dlaczego? Bo sprzedaję to gówno?!
A teraz w moim życiu pojawia się taki cholernie irytujący Justin, który po kilku dniach znajomości wie o mnie więcej niż reszta po kilku miesiącach.
Nie wiem jak wy byście się zachowali na moim miejscu, ale ja jestem wkurzona. Za łatwo mu idzie. Nie pozwolę mu na to więcej.
Jednak ta ‘buntownicza ja’ (taa, cała reszta powiedziałaby, że to jedyna część mnie, której nie dotknął mój bunt) wierzy, że to on coś we mnie zmieni.
Ale stwierdziłam, że ją oleję. Zawsze tak mówi…
Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie. Serce mi zamarło.


Hej!
Wiem, że nie było mnie długo i niestety jeszcze trochę tak pobędzie. No cóż... ale na prawdę w tym momencie nie daję rady, a nie chcę pisać z przymusu, bo wyszłoby beznadziejnie + nie mam siły ani czasu.
Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną.
Kocham Was x.
i oczywiście...
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
BuziakiCandice

czwartek, 19 września 2013

Chapter 14: Damn.

PRZECZYTAJCIE NOTKĘ POD RODZIAŁEM
Dziękuję i... ENJOY ♥
Sherean’s POV
Nienawidzę aroganckich dupków. Po otrzymaniu wiadomości, moje ciśnienie z powrotem poszybowało niepotrzebnie w górę. Zgniotłam papier w kulkę i cisnęłam nią przez cały pokój, by mogła odbić się od ściany i wylądować na podłodze. Z zaciśniętymi zarówno zębami jak i pięściami pomaszerowałam do łazienki. Stwierdziłam, że w tej sytuacji, prysznic będzie zbawienny. Miałam rację.
Kiedy położyłam się na łóżku, poczułam ciężar całego dnia. Byłam silna, ale nie lubiłam, gdy ktoś wyprowadzał mnie z równowagi. A to robił najczęściej Justin. Dziękowałam Bogu, że już się wyniósł. Nie wiedziałam tylko co mam zrobić z jego perfumami. Wyrzucić?
Zasnęłam.
Obudziło mnie dopiero ciche pukanie do drzwi. Aż się zdziwiłam, że taki nikły dźwięk wyrwał mnie ze snu.
Podniosłam się i pomaszerowałam do drzwi.
- Hej – powiedziałam lekko zaspana, gdy zauważyłam Jace’a.
- Hej – uśmiechnął się. – Czemu zawsze, kiedy przychodzę, nie masz jakiejś części garderoby? – delikatnie się zaśmiał.
Spojrzałam na siebie. Faktycznie, miałam na sobie jedynie trochę za dużą koszulkę. Nie miałam siły szukać piżamy.
Zaśmiałam się.
- Przyniosłem ci śniadanie – dodał, widocznie zadowolony z siebie.
Ja również uśmiechnęłam się dumnie. Błogie rozpieszczanie. Tego mi było trzeba.
- Każdy gość ma takie luksusy? – uśmiechnęłam się znacząco.
- I tak, i nie.
Spojrzałam na niego pytająco.
- Jeśli zamówisz, będziesz miała, jeśli nie, to nie.
Zaśmiałam się.
- Ja sobie nie przypominam, żebym cokolwiek zamawiała – stałam oparta o drzwi, w stroju, który odsłaniał całe moje nogi (tak, przypominam).
- Powiedzmy, że zrobiłem dla ciebie wyjątek. Pomyślałem, że będziesz głodna.
- To miło z twojej strony – uśmiechnęłam się i pozwoliłam mu wejść do pokoju.
Postawił tacę i kiedy się odwracał, mało co na mnie nie wpadł. Już miałam się wyłożyć plackiem na podłodze, ale na szczęście mnie złapał.
Popatrzyłam w jego niebieskie oczy. Przypominały trochę ocean. Lubię ocean.
- Eee… - pomógł mi wrócić do pionu. – Chyba muszę już lecieć – poprawił sobie włosy w zakłopotaniu.
- Na pewno? – uniosłam brew.
Popatrzył na mnie i nie wiedział co powiedzieć.
- Nie – odpowiedział w końcu niepewnie.
Tak myślałam.
Podeszłam radośnie do stołu i zaczęłam przyglądać się apetycznemu śniadaniu. Naleśniki z owocami, jakie to banalne. Ale smaczne.
Już miałam zacząć jeść, kiedy mój telefon zawibrował.
Wiadomość. Numer zastrzeżony. To prawie nigdy nie wróży nic dobrego.
Ten chłopak siedzi już u ciebie za długo.
Jesteś tego pewna?
Na pierwszy rzut oka, te dwa zdania nie mają sensu, ale ja go znam. Ktoś mnie obserwuje, a to niedobrze. Bardzo niedobrze. Patrzyłam w ekran z nieukrywanym niepokojem. Przełknęłam ślinę i zwróciłam się do Jace’a.
- Chyba już musisz iść – nawet na niego nie spojrzałam.
Po chwili opuścił mój pokój, a ja wciąż patrzyłam się na wiadomość. Złapałam się za skronie i zaczęłam zapamiętale je masować.
Dobra, trzeba się uspokoić. Nie ma takiej sytuacji, w której bym nie dała rady. Po prostu pójdę dzisiaj do Clarka po leki i będę miała z głowy.

Po 8 p.m. byłam już gotowa do wyjścia. Innych może by przerażała ilość gotówki upchana w mojej torebce, no ale cóż, jak mus to mus.
Zadzwoniłam jeszcze szybko do Ethana.
- Dzwoniłeś do Clarka? – rzuciłam bez zbędnych przywitań.
- Hę?
- Żeby mu powiedzieć, że dzisiaj przyjdę. Żeby miał wszystko przygotowane. Nie chcę mu tłumaczyć wszystkiego w tym cholernym klubie, za dużo świadków. Chcę to mieć szybko z głowy.
- A tak, tak. Już dzwonie.
- Pośpiesz się.
Rozłączyłam się. Byłam trochę zła. Jeszcze ten sms. Chodziłam w jedną i w drugą i cała się trzęsłam. Na dzisiaj nie starczyło mi już leków, dlatego tak ważne jest uzyskanie ich tego wieczoru.
Po chwili zadzwonił do mnie Ethan.
- Czego?
- Clark powiedział, że twoje leki będą u barmana. Powiedz, ze Clark zostawił tam dla ciebie paczkę. Nie musisz brać pieniędzy. Ściągnął opłatę z twojego konta.
Rozłączyłam się i zaczęłam przekładać kasę z podręcznej torebki do walizki. Trochę roztrzęsiona z powodu braku leków, zamknęłam drzwi od pokoju i udałam się do windy. Zjechałam na sam dół i wychodząc zauważyłam Jace’a. Rzuciłam mu przepraszające spojrzenie i niemal wybiegłam z hotelu.
Kiedy dotarłam do Candy, już od progu przywitał mnie odór alkoholu, dym papierosowy, głośna muzyka i oślepiające światła. Brawo Clark. Najwyraźniej facet coś myśli, przynajmniej.
Przekroczyłam próg, nawet nie zdając sobie sprawy jak niepewnie kroczyła. Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Na szczęście bar był widoczny mimo różnych, denerwująco mrugających świecidełek. Przystanęłam na chwilę by ochłonąć i już po kilkunastu sekundach, szłam pewnie przez klub. Prócz barmana, przy barze widziałam tylko jakiegoś chłopaka. Cała reszta bawiła się na parkiecie czy robiła Bóg wie co w innych częściach budynku. W rogu, w otoczeniu masy napalonych lasek, które najprawdopodobniej nie mają nic lepszego do roboty, albo… dobra, nieważne, zauważyłam Clarka. On też mnie zauważył.
- Sherean – próbował przekrzyczeć muzykę tym swoim aroganckim głosem.
Może i miał w ch… dużo kasy, ale niech nie zapomina, że taką władzę to i ja posiadam.
- John – jak dla mnie, jego imię dziwnie brzmiało. Bardziej pasowało po prostu Clark.
- Ostatnia dawka?
- Nareszcie – powiedziałam z ulgą i moja twarz przyjęła na siebie zadowolony uśmieszek. – Już nie będę musiała nigdy więcej dobijać z tobą targu – cmoknęłam powietrze i ruszyłam pewnym krokiem we wcześniej obrany kierunek.
Oparłam się o blat i jak na moje nieszczęście pełno spoconych, obrzydliwych typów i kilka ‘prawie’ ubranych dziewczyn, zwaliła się barmanowi na głowę. Bezskutecznie go wołałam. Kilka razy przeszłam w te i na zad, ale to nic nie dało. Uznałam to za zrządzenie losu. Poczułam już od dawna prześladujący mnie ból w klatce piersiowej. Niedostarczanie leków dawało o sobie znać. Mój kochany, nie do końca funkcjonujący tak jak trzeba organizm i ta cała mieszanina potu, alkoholu i dymu, to nie to co mi pomaga. Fakt, czasem sama doprowadzam się do stanu, do którego zdecydowanie nie powinnam dopuścić w mojej sytuacji, ale kto powiedział, że jestem rozsądna? Na szczęście nikt tak nie sądzi i nie jestem do niczego zobowiązana, choć i tak pewnie zrobiłabym  to co chce. Stanęłam bezradnie w jednym miejscu, trochę dalej od tego szalonego tłumu i wpatrywałam się w blat.
- To chyba twoje – odezwał się głos.
Wyrwał mnie z zamyślenia i otworzył mój umysł na jeszcze jeden zapach. Popatrzyłam na wyciągniętą do mnie rękę, w której widniało opakowanie tak dobrze znanych mi tabletek.
Cholera.

Hej!
Nie było mnie dość długo i najprawdopodobniej znowu będzie spora przerwa. Do końca października mam zawalone konkursami i ledwie co wyrabiam z lekcjami. Na prawdę Was przepraszam, mi też brakuje pisania, ale nie mam kiedy stworzyć rozdziału. Będziecie najlepszymi czytelnikami na świecie, jeśli się na mnie nie obrazicie i nadal ze mną pozostaniecie.
Mimo wszystko, pamiętajcie, że Was kocham.
A tak z innej paki: jak Wam się rozdział podobał?
Ciekawie? A może wręcz przeciwnie?
Piszcie w komentarzach, bo przecież tak jak zawsze...
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Buziaki
Candice
PS. Może niedługo pojawi się oneshot, którego pomysładowczyniami są Jas i Stella. Ja tylko go przyozdobiłam ;)

poniedziałek, 2 września 2013

Chapter 13: Perfume

Szybkie pytanie na początek. Mam kilka oneshotów w zanadrzu, czy ktoś chciałby się z nimi zapoznać? 
Odp. w komentarzu ;3

Sherean’s POV
Podniosłam z łóżka koszulkę, która zdecydowanie należała do jakiegoś chłopaka. Poczułam znajome perfumy. Zmarszczyłam brwi, kiedy zauważyłam w łazience ruch. Po chwili było już słychać odkręconą wodę. No nie wierzę. Koleś bierze prysznic w moim pokoju hotelowym!
Teraz przynajmniej znałam powód, dla którego recepcjonistka miała ochotę wbić mi nóż w serce. No dobra, próbować wbić mi nóż w serce.
Uśmiechnęłam się do siebie na samą wizję jej lecącej do mnie z narzędziem, którego najprawdopodobniej nie umiałaby użyć.
Usłyszałam skoczną melodię, znaną również jako mój dzwonek. Odebrałam telefon.
- Coś nie tak? – zwróciłam się do Ethana.
- Jesteś już w Vegas?
- Tak – zaczęłam przyglądać się moim paznokciom.
Muszę przyznać, nie chwaląc się, były doskonałe.
- Wiesz, że Jake ma tam zlecenie?
- Wiem.
- Skąd? – nie ukrywał zdziwienia.
- Leciał obok mnie – odpowiedziałam podirytowanym tonem. – Tylko tyle chciałeś mi przekazać?
- Yyy… nie.
Odrzuciłam głowę w tył w geście irytacji.
- To co jeszcze?
- Chciałem się upewnić czy wiesz jak odebrać leki.
Ja pierdolę… czy ja wyglądam jak 2-latka?
- A jak myślisz Sherlocku?
Usłyszałam pomruk niezadowolenia.
- Wyobraź sobie, że jeszcze pamiętam jak wygląda Clark – mruknęłam. – Nie rozumiem dlaczego nie można kupić tych leków w zwykłej aptece.
- Już ci mówiłem. Są na bazie narkotyków.
- No i co z tego? – prychnęłam. – To już wszystko?
- Chyba tak.
- Świetnie – rozłączyłam się.
Opadłam bezwładnie na łóżko, schowałam twarz w dłonie i odetchnęłam. Nie wiem czy to był znak zmęczenia, irytacji czy może jeszcze czegoś innego.
- Ciężki dzień? – usłyszałam męski głos i od razu wróciłam do pozycji siedzącej.
Przede mną stał Justin, ‘ubrany’ jedynie w ręcznik. Jego włosy były jeszcze mokre, a po jego skórze spływały pojedyncze kropelki wody, co doprowadzało mnie do szaleństwa.
- Powiedz mi co ty tu do cholery robisz?!
- Wow, spokojnie.
Spojrzałam na niego spode łba.
- Przyjechałem zwiedzić Las Vegas – uśmiechnął się zadowolony z siebie i skierował się do walizki.
- A ten prawdziwy powód? – wstałam z założonymi rękoma.
Przyłożył prawą dłoń do klatki piersiowej na wysokości serca i udawał urażonego. Uniosłam brew w geście pt. „Serio?”, a on się zaśmiał.
- Lubię wycieczki – przewróciłam oczami.
- Zbieraj się – powiedziałam beznamiętnie.
- Niby gdzie? – na pewno nie spodziewał się po mnie takiej reakcji.
- Nie wiem. Byle jak najdalej ode mnie. Przecież lubisz wycieczki – chyba odruchowo odtrącam ludzi. Taki nawyk.
Justin patrzył na mnie jakbym właśnie mu powiedziała, że jestem w ciąży z organistą.
- Wcale tego nie chcesz – odparł po chwilowym studiowaniu mojej twarzy.
Zdecydowanie nie spodobało mi się to.
- Co cię obchodzi co ja chcę? Masz się wynieść. Nie mam zamiaru się z tobą użerać! – powiedziałam i zniknęłam w drugim pokoju.
Ujrzałam drzwi balkonowe. Wyszłam na świeże powietrze, oparłam się o barierkę i zapaliłam papierosa. Wiem, że Ethan by mnie zamordował mówiąc, że ‘pogarszam swoją sytuację’. Ale Ethana tu nie ma…
Po jakiś 10 minutach usłyszałam jak drzwi się zatrzaskują. Poszłam z powrotem do salonu, ale nikogo tam nie było. Zastałam jedynie moją nierozpakowaną walizkę.
Posłuchał mnie.
Nie wiem dlaczego, ale poczułam się źle. A przecież lubiłam jak wszystko szło po mojej myśli. Tyle, że w tej chwili nie byłam pewna czy to jest to co naprawdę myślałam. Westchnęłam.
Wyciągnęłam plan miasta i wyszukałam mój hotel oraz klub Candy. Justin się spisał, faktycznie było blisko.
Mimowolnie przełknęłam głośno ślinę.
Spojrzałam na godzinę. Nie mam pojęcia kiedy straciłam rachubę, ale było już po północy i szczerze powiedziawszy, nigdzie nie chciało mi się ruszyć.
Weszłam do łazienki i poczułam znajome perfumy. Znowu. Nie, że były brzydkie, ale chciałam żeby ten zapach zniknął. Zobaczyłam buteleczkę z owym zapachem. Zostawił je. Nie wiedziałam czy zrobił to umyślnie, czy też nie. Po nim można się było wszystkiego spodziewać.
Gdzieś w sobie poczułam niezrozumiałą potrzebę oddania mu jego własności. Miałam wrażenie, że działam jakby w panice. Szybko odszukałam swój telefon. Nawet nie zwracałam uwagi na to, że już nie mam na sobie bluzki. Teraz świat mógł oglądać mój czerwony stanik z czarną koronką.
Już miałam do niego zadzwonić, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie bardzo wiem, jak zareaguje, także rozsądniejszym rozwiązanie będzie wiadomość.
Mam twoje perfumy.
Zero emocji. A ja się trzęsłam. Czemu? Sama nie wiem. Siedziałam na łóżku i czekałam z niecierpliwością na odpowiedź, ale ona nie przychodziła. Czyżby mnie zignorował? Nie była do tego przyzwyczajona. Normalnie to chłopak byłby już pod moimi drzwiami. Czemu on musiał by inny?
Ktoś zapukał do drzwi. Poderwałam się momentalnie i niewiele myśląc otworzyłam je. Stał w nich chłopak, który pomógł mi z bagażami. Był widocznie zakłopotany i usiłował się patrzeć wszędzie, tylko nie na mnie.
Cholera.
- Oj – spojrzałam w dół na mój nagi brzuch. – Momencik.
Chłopak już lekko zaczerwieniony tylko skinął głową, wciąż patrząc się w zupełnie inną stronę. Chwyciłam pierwszą lepszą koszulkę i założyłam ją.
- Już – rzuciłam, z powrotem pojawiając się w drzwiach. – W czymś mogę pomóc?
Nie miałam pojęcia czemu, ale dla niego zawsze byłam miła. To aż nienaturalne.
- Yyy… - nadal czerwony. – Pewien mężczyzna poprosił mnie, żeby Pani to przekazał – podał mi kopertę, na której starannym pismem, ktoś napisał moje imię. – I kazał przynieść nowe ręczniki.
Nadal był zakłopotany, ale to w pewnym sensie było urocze.
- Wszystko okay, tylko nie mów do mnie ‘pani’. Jestem Sherean – wyciągnęłam do niego dłoń.
Uśmiechnął się powalająco i uścisnął moją rękę.
- Jace, miło mi.
- Mi również.
Chwilę patrzyliśmy się nawzajem na siebie, lecz po chwili usłyszałam dźwięk krótkofalówki, przez którą jakaś kobieta wzywała go do recepcji.
- Muszę już iść – powiedział odrobinę zawiedziony.
Jak zawsze. Wewnątrz siebie triumfowałam.
- Ale myślę, że jeszcze się zobaczymy – powiedziała uśmiechając się promiennie.
- Na pewno – również się uśmiechnął i oddalił się powoli.
Nareszcie szło po mojej myśli. Zgodnie z regułą. Żadnych Justinów łamiących zasady.
Właśnie, Justin. Byłam niemal pewna, że to on kazał przekazać liścik.
Otworzyłam go i zastałam równie staranne pismo jak na kopercie.
Wiem, że masz coś mojego.
Czyli zrobił to umyślnie. Jedziemy dalej.
Zapamiętaj ten zapach, po nim mnie znajdziesz.
Znów przerwa. Co za kretyn! Myśli, że chcę go odszukać… dobra! Ma rację, ale co z tego? Wysokie ego w tym układzie mogę mieć tylko ja.
Wiem, że chcesz mnie zobaczyć, a ja chce odzyskać to co powinno być moje.

Dlaczego miałam wrażenie, że wcale nie mówił o perfumach?

---------------------------------------------------
Witam!
Za namową Jas, rozdział pojawił się dzisiaj, ale za to na kolejny trzeba będzie poczekać ;c
Mam nadzieję, że się podobało. Końcówka nietypowa jak dla mnie, ale cóż.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Mało ostatnio Was tutaj, ale dziękuję każdemu kto to czyta. Jesteście wspaniali.
Często czytam Wasza komentarze i mam ochotę odpisać w następnej notce wszystkim, bo gdybym chciała odpowiadać w formie komentarza, miałabym spam ;/
Będę się jednak starać ;3
A więc... do napisania?
Buziaki, 
Candice
Ps. piszcie co z oneshotami, jeśli się spodoba, to będę się starać umieszczać niektóre ;3

czwartek, 29 sierpnia 2013

Chapter 12: Fuck

Sherean’s POV

Patrzyłam się na bruneta siedzącego tuż obok mnie i uśmiechającego się promiennie. Serio, to aż razi.
Odepchnęłam go imitując uderzenie w policzek.
- Nie szczerz się tak.
- Nie mogę być szczęśliwy? – spytał się mnie jakby pod tym ukrywał się jakiś pod kontekst.
- A dlaczego jesteś szczęśliwy? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Po prostu.
- A, to logiczne – rzuciłam sarkastycznie.
Chyba dało się zauważyć, że opóźniający się samolot dał mi się we znaki.
- A więc gdzie się wybierasz?
- Do Las Vegas – odpowiedziałam bez emocji.
Zaśmiał się.
- Tego się domyśliłem. A gdzie konkretnie?
Spojrzałam na niego z uniesioną brwią.
- Spotkać starych znajomych – rzuciłam niedbale i znów spojrzałam w okno.
Nareszcie startowaliśmy. Uhh…
- Masz jakiś znajomych, których nie znam? – nie do końca ukrył zdziwienie.
- Wyobraź sobie… - mój głos przesiąkł sarkazmem.
Zamilkł.
Chwila…
- A ty gdzie jedziesz?
Widziałam jak rejestruje czy nikt nas nie usłyszy.
- Sprawy służbowe – spojrzał na mnie znacząc.
Towar.
Pokiwałam lekko głową na znak zrozumienia. Odwróciłam wzrok i zapatrzyłam się na oddalające się Los Angeles. Lot nie będzie długi, ale ciut nie na rękę mi była obecność Jake’a.
Może jednak Ethan mnie wydał? A on jest po to by mnie pilnować?
- A gdzie dokładnie będziesz pracował? – jak to zabawnie brzmi jak wiesz co się pod tym kryje..
- Gdzieś na obrzeżach.
- Ach… - i znów się wyłączyłam.
To kompletnie gdzie indziej.
Ponownie spojrzałam w okno i nie wierzyłam własnym oczom. W odbiciu zobaczyłam Justina. Co jest kurwa?!  Przetarłam oczy i zniknął. Rany, mam zwidy. Ale dlaczego on? Popadłam w głębokie przemyślenia. Byłam ciekawa jak wyglądał ten jego pięciogwiazdkowy hotel. I zastanawiało mnie też to, dlaczego tak nagle wyszedł. Nie żeby mi to nie było na rękę, no ale sami pomyślcie. Na początku nie chciał odejść i po chwili zdecydował, że musi wracać. On coś kombinował, nie do końca wiedziałam co. Ale najważniejsze, że do końca tygodnia nie będę musiała oglądać żadnej wkurzającej mordy prócz Jake’a, ale to tylko przez następną godzinę. Ta myśl mnie odprężyła…
- A tak serio gdzie jedziesz? – spytał w końcu ten wnerwiający patol.
- Mówiłam ci, odwiedzić znajomych.
- Od kiedy ty masz znajomy w Las Vegas?
- Hmm…? Pomyślmy… - udawałam, że się zastanawiam. – To tak jakoś było przed tym jak zacząłeś się kurwa wtrącać w nieswoje sprawy – warknęłam.
- Ja kurwa po prostu wiem, że coś kręcisz i że to jest pewnie związane z tym całym Bieberem.
Prychnęłam.
- Wyobraź sobie, że nie wszystko się kręci wokół Biebera – popatrzyłam przed siebie unikając jego wzroku i skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Jasne, jakoś nie chce mi się w to wierzyć – tym razem on prychnął.
- Czy ty musisz być taki wkurwiający? Myślałam, że już skończyliśmy ten temat – powiedziałam głośniej niż powinnam, bo już po chwili zjawiła się przy nas przemiła stewardesa, z pieprzonym uśmiechem, prosząc nas z dosadną uprzejmością o ciszę.
Rany, ci ludzie to dzisiaj podnoszą mi ciśnienie ponad przeciętną.
- Niby jaki temat?
- Jakbyś kurwa nie wiedział.
Nie no serio, zaraz wyjdę z siebie.
- Nie jesteśmy już razem, pamiętasz? – niezwykle mnie wnerwiał tego pięknego popołudnia.
- Rozumiem, że chcesz mieć wolną rękę, ale się kurwa martwię o twój pieprzony tyłek. Powinnaś być wdzięczna.
- Ty, patrz! Nadal żyję! - #sarcasm – Czyli jednak sama umiem zadbać o siebie.
- Zobaczymy jak długo – zrobił minę obrażonego i umilknął.
Dzięki Ci Boże.
Dalszą część tego uroczego (i znów sarkazm) lotu przebyliśmy w ciszy. Kiedy wylądowaliśmy, nadal się nie odzywał.
W tym ogólnym spustoszeniu na lotnisku udało mi się odnaleźć swój bagaż. Niestety z taksówką był już większy problem. Chodziłam dobre pół godziny po tym walonym postoju taksówek i do każdej była kilometrowa kolejka. No ja pierdole, zajebisty dzień. Już się nie mogę doczekać bliskiego spotkania z hotelowym łóżkiem. Mam nadzieję, że tamten się postarał i będzie ono nad wymiar wygodne.
No cóż, chyba jestem skazana na spacer. Z tego co zdążyłam się zorientować to w sumie nie było, aż tak daleko. Ciągnęłam za sobą swoją walizkę na kółkach całą przecznicę, aż trafiłam na kolejny postój taksówek. Tym razem było troszeczkę inaczej. Na moją korzyść. Mianowicie, to miejsce, świeciło pustkami. Wow, szłam tu zaledwie pięć minut.
Niewiele myśląc, wsiadłam do najlepiej wyglądającej i kazałam taksówkarzowi jechać pod hotel. Kierowca wydał się być niezwykle napalony, jakby jego żona nie zaspakajała jego potrzeb albo dopiero co urodziła. O rany…
Co chwila czułam na sobie jego wzrok, a pomyślcie co robił na światłach! Owszem, mało co mnie nie pożarł wzrokiem. Był obleśny. Na szczęście po 10 minutach mogłam już wysiąść z taksówki. Miałam nadzieję, że nie wszyscy taksówkarze są tutaj napaleni, bo będę zmuszona iść wszędzie na pieszo. Teraz miałam wrażenie, że za chwile nie wytrzyma i zgwałci mnie na tylnym siedzeniu, jak na to nie patrzeć, swojego miejsca pracy.
Byłam pod wrażeniem hotelu. Faktycznie miał pięć gwiazdek. Zdążyłam dojść do recepcji, a już przywitała mnie promiennym uśmiechem jakaś brunetka.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytała tak cukierkowo, że chciało mi się rzygać.
- Tak. Zarezerwowałam tu pokój – podałam jej numer rezerwacji, a ona wstukała go do komputera.
Kiedy, najwyraźniej dane, wyskoczyły jej na ekranie, mina jej zbledła. Po chwili wyglądała jakby była zazdrosna. No wiem, ja przyjechałam do hotelu wypoczywać, a ona musi tu pracować nie wiadomo do której i siedzieć w tym ohydnym mundurku, ale nie przesadzajmy, mogę się założyć, że nie do wszystkich gości się tak odnosi.
- Coś nie tak?
- Nie, nie – zaprzeczyła szybko, za szybko.
Zmarszczyłam brwi.
Niepewnym ruchem odebrałam od niej kartę do pokoju, a ta na pożegnanie życzyła mi miłego pobytu, tak samo wyćwiczonym, cukierkowym tonem.
Momentalnie odebrano ode mnie bagaż i uroczy chłopak niósł mi go pod same drzwi pokoju 126. Uśmiechnęłam się do niego promiennie i podziękowałam za pomoc. Kurde, byłam miła. A to dziwne.
Otworzyłam drzwi, weszłam do pokoju i mimowolnie westchnęłam. Pragnęłam bliskiego kontaktu z łóżkiem, więc odstawiłam walizkę i jak najszybciej ruszyłam w poszukiwaniu łóżka.
Kiedy je zobaczyłam… no cóż, nie tego się spodziewałam.
- Co jest kurwa?!


----------------------------------------------------
Witam wszystkich,
mam nadzieję iż miło się czytało.
Możliwe, że zauważyliście mój oficjalny ton. Tak, udzielił mi się od pewnego Szarego ;3
Wtajemniczeni wiedzą o co chodzi i właśnie w tej chwili ich pozdrawiam.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
to się chyba nigdy nie zmieni.
Jest mi niezmiernie przykro z tego, iż muszę Wam przekazać smutną wiadomość. Zbliża się rozpoczęcie roku szkolnego i w związku z tym rozdziały będą się pojawiać rzadziej.
Mam jednak też jedną dobrą wiadomość. Napisałam oneshota na podstawie historii wymyślonej przez moje przyjaciółki.
Ktoś ciekawy?
Pozdrowienia dla kochanej Jas i Stelli xx.
Do następnego.
Całuję,
*już nie taka jak kiedyś* 
Candice

piątek, 23 sierpnia 2013

Chapter 11: Selfish bitch

Sherean’s POV
Znów stałam się egoistyczną suką. Sama zaczynam nie nadążać za moimi zmianami nastroju. Przed chwilą się rozpłakałam, a teraz mam ochotę na kogoś nawrzeszczeć. I oto taki Justin przyczepił się do mnie z niewiadomych powodów, i w gruncie rzecz,y jak znów dostanie jest sam sobie winien. Nikt mu nie kazał mnie odwozić.
Kierowałam nim, używając jak najkrótszych zdań. Z dwóch powodów. Pierwszy: nie chciałam z nikim rozmawiać. Drugi: wiedziałam, że jak bym zaczęła gadać to by mu się oberwało za to, że oddycha.
Dojechaliśmy na miejsce. Samochód stanął, a ja wysiadłam.
- Nie musisz wychodzić – powiedziałam zanim zatrzasnęłam drzwi.
Sorki Martin, ale jestem zła.
Taa… gadam w myślach do samochodu…
Wtargnęłam do budynku niczym się nie przejmując. Szybko wbiegłam na górę i bez problemu znalazłam pokój, którego szukałam. Weszłam bez pukania i moim oczom ukazał się Ethan siedzący przy biurku. W niezwykłym skupieniu zawzięcie szukał czegoś w Internecie.
- Co to kurwa ma znaczyć, że ich nie ma?! – najechałam na niego, choć to w sumie nie jest jego wina.
- Uspokój się – czasem naprawdę wnerwiało mnie to jego opanowanie.
- Nie mam zamiaru się uspakajać! – wrzasnęłam.
- Nie rozumiesz, że takim zachowaniem sama pogarszasz swoją sytuację? – oniemiałam.
Głównie dlatego, że miał rację.
- To co ja kurwa mam niby zrobić?! – nadal krzyczałam, ale już nie tak zawzięcie. – Jak nie dostanę tych tabletek to i tak wykituję niedługo, to co za różnica – zaczęłam trochę panikować, bo te słowa dotarły do mnie dopiero teraz.
Dopiero kiedy wypowiedziałam je na głos, zdałam sobie sprawę, że to prawda. To miała być ostatnia dawka, już było tak blisko.
Nastała cisza. Nagle na ekranie laptopa coś się wyświetliło. Oczy Ethana rozbłysły.
- Znalazłem! - krzyknął niedowierzając.
Zaczął cos zawzięcie czytać. Podeszłam do niego i obserwowałam jego poczynania.
- Kurwa.
- Co?
- Znalazłem te leki.
- No to w czym problem – czy ten człowiek może być jeszcze bardziej irytujący?
- Są w Las Vegas.
Zaczęłam masować skronie.
- Ile tam się może jechać?
Wytrzeszczył na mnie oczy.
- Chcesz tam jechać?
- Tak! – krzyknęłam zniecierpliwiona. – Ile mogę tam jechać? Cztery godziny? Poczekaj… kiedy będę miała najbliższy lot?
- Nie złapią cię z tymi tabletkami na lotnisku?
Spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Jestem dilerem Ethan, nie zapominaj o tym. A to są zwykłe tabletki, nie takie rzeczy przewoziłam samolotem.
Sprawdziłam na jego laptopie następny lot.
- Jutro w południe… dobra nie jest źle. Wyślij mi dokładne dane gdzie znajdę tabletki – już wychodziłam, kiedy coś mi się przypomniało. – O, i pamiętaj, że obejmuje cię tajemnica lekarska. Nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział.
Pokiwał tylko głową.
Zbiegłam szybko na dół. Kątem oka zauważyłam jak Jack gra z Blake’iem na konsoli. Nie widziałam reszty. Może to i dobrze.
Wyszłam z budynku i zwolniłam na sam widok, który zastałam.
Justin stał oparty o samochód. Patrzył się w dal i palił papierosa.
Cholera, jak on seksownie wygląda… Nie, wróć, wcale nie.
Kiedy byłam już stosunkowo blisko pojazdu, zauważył  mnie i zgasił papierosa wgniatając go w ziemię.
- To teraz gdzie? – spytał ponownie otwierając mi drzwi.
Zignorowałam to jednak i wsiadłam od strony kierowcy.
- Wysadzę cię koło studia, będziesz mógł wrócić do domu – powiedziałam ozięble, gdy oboje byliśmy już w aucie.
- Co? – zapytał zdziwiony. – Chwila, nie…
- Ja się ciebie nie pytam o zdanie.
- Moja siostra pojechała moim samochodem.
- Jakim kurwa sposobem, jak ty masz kluczyki.
- Najwyraźniej dała sobie radę.
- Nie wciskaj mi tu kitu, wracasz do domu.
- A ty niby gdzie?
- Co cię to kurwa obchodzi?!
- Obchodzi mnie kurwa, bo jesteś strasznie wkurwiona i zaraz nas zabijesz!
Fakt jechałam ciut szybko, ale mi się śpieszyło, jasne?
- Nie mam czasu się z tobą kłócić – skręciłam w moją ulicę. – Teraz pojedziesz do mnie, a potem zorganizujesz sobie powrót – zarządziłam.
Miałam nadzieję, że Brain nie przyprowadził Lily do domu, bo nie potrzebne mi są dodatkowe pytania.
Justin ucichł, ale coś mi mówiło, że nie zrobi tak jak mu będę kazała.
Wjechałam na posesję, oboje wyszliśmy z wozu i od razu ruszyłam do domu. Miałam jeszcze dużo czasu, ale musiałam wszystko zarezerwować.
Po 5 minutach, już siedziałam w pokoju z włączonym laptopem, lokalizując miejsce, w którym pracuje gość mający moje tabletki. Nie rozumiem kurwa, dlaczego nie ma ich w normalnej aptece.
Po chwili do pokoju wszedł spokojnie Justin. Dobra, czas się wyręczyć.
Podałam mu laptopa.
- Zarezerwuj mi hotel jak najbliżej tego miejsca – pokazałam mu adres klubu „Candy”.
Spojrzał się na mnie.
- To jest w Las Vegas – spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Przecież wiem. Rezerwuj obojętnie jaki, byle był najbliżej – do głowy wpadł mi genialny pomysł.
Jak już jadę do Las Vegas to czemu miałabym się odrobinę nie rozerwać.
- Zarezerwuj do końca tygodnia.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Dziś był poniedziałek, w Vegas będę we wtorek. Mmm… jak to pięknie brzmi. Odprężę się przed następnym tygodniem.
Poszłam na dół, by zarezerwować lot. Odszukałam drugi komputer i po 10 minutach miałam już wszystko załatwione. Wbiegłam na górę. Zobaczyłam Justin oglądającego zdjęcia pokojów.
- I co? Zarezerwowałeś? – spytałam kierując się do garderoby.
- Tak, wszystkie szczegóły masz na kartce – wyjrzałam zza drzwi i zobaczyłam jak zostawia kartkę i laptopa na biurku.
- To dobrze, ale mam nadzieję, że to nie będzie rudera.
- Powiedziałaś obojętnie jaki – zaczął się bronić.
- Ty weź mnie nawet nie wnerwiaj! – spojrzałam na niego.
Uniósł ręce w pokojowym geście.
- Spokojnie. Pięciogwiazdkowy.
Odetchnęłam z ulgą. Z powrotem wślizgnęłam się do garderoby i zaczęłam zbierać potrzebne rzeczy.
- Dzięki – powiedziałam.
Nie wiedziałam czy to usłyszał, ale nie miałam zamiaru tego powtarzać.
- Ja się będę zbierał – powiedział.
Wyszłam rękami pełnymi ubrań i szczerze mówiąc byłam ciut zdziwiona, no ale cóż. Dobrze robi słuchając mnie. Zobaczyłam jak znika za drzwiami. W sumie to i lepiej, bo nie miałam pojęcia co zrobić.

Nie oni się kurwa ruszą, mieli startować jakieś 5 minut temu!
Tak sobie spokojnie siedziałam i czekałam aż łaskawie samolot wystartuje. Kilka osób jeszcze się koło mnie przewinęło. Aż się bałam kto przede mną usiądzie. Tylko proszę o kogoś szczupłego, bo inaczej zajmie mi połowę mojej przestrzeni opuszczając swój cholerny fotel. Uwierzcie mi, przeżyłam to kiedyś i myślałam, że zamorduję tego grubasa przede mną.
Na szczęście tuż po chwili usiadła przede mną drobna dziewczyna z burzą rudych loków. Zapatrzyłam się na lotnisko. Jeszcze się po nim kręcili ludzie, także jeszcze trochę poczekam zanim ta wielka kupa złomu poleci w powietrze. Tak się zapatrzyłam, że nie zauważyłam, że już ktoś zajął miejsce obok mnie.
Spojrzałam na mojego sąsiada i kurwa nie wierzyłam własnym oczom. Ja pierdole, tego mi tylko brakowało.


---------------------------------------------------------------------------
Hej, hej!
Mam nadzieję, że się podobało, bo jest to jeden z ostatnich rozdziałów tego lata ;c
Niestety szkoła zbliża się wielkimi krokami, a ja już wiem, że będę miała sporo na głowie od samego początku, więc rozdziały mogą pojawiać się rzadziej, co nie oznacza, że zawieszam blog, rezygnuję, czy tym podobne. Nic z tego! Nie pozbędziecie się mnie tak łatwo!
mvahahaha ;]
Tymczasem chciałabym Was prosić o małą przysługę. Przed moim wyjazdem było Was tu nieporównywalnie więcej. Chciałabym przywrócić tę liczbę. Mogę na Was liczyć? Pomożecie mi?
Mały rozgłos nikomu jeszcze nie zaszkodził ;3
Pomijając powyższe sprawy:
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
jak zawsze.
I do napisania! ♥
Candice

niedziela, 18 sierpnia 2013

Chapter 10: Room

Sherean’s POV
- Hej, co jest? – z zamyślenia wyrwał mnie dopiero głos Justina.
Nie wiem dlaczego wciąż tak zadręczam się przeszłością.
- Hmm? A. Nic się nie stało – zdecydowanie go nie przekonałam.
Zapatrzyłam się niby na ćwiczące dziewczynki, ale myślami byłam gdzie indziej. Po raz kolejny miałam ochotę się przy nim rozpłakać. Nie wiedziałam czy powinnam być mu wdzięczna, że przy nim mięknę, czy wręcz przeciwnie. Bo to właśnie przez niego tracę reputację twardej, nieugiętej Sherean.
Sprawił, że odwróciłam się do niego. Podniósł mi delikatnie podbródek, ale ja byłam nie ugięta i nie chciałam na niego spojrzeć. Nic dziwnego. Jak znam życie to pewnie bym się rozkleiła albo wypaplała wszystko, a nie chciałam się otworzyć przed nikim przez ostatnie 3 lata i jak na razie wolę tego nie zmieniać.
- Spójrz na mnie – powiedział łagodnie.
Złapałam się za łokieć i spojrzałam zupełnie w inną stronę. Byłam uwrażliwiona, jeśli chodzi o moją przeszłość, a szczególnie jedną osobę, o której właśnie nieświadomie mi przypomniał. W oczach pojawiły mi się łzy.
- Czemu…- nie skończył widząc pojedynczą łzę spływającą po moim policzku.
Delikatnie wytarł ją kciukiem i przyciągnął mnie do siebie. Oplótł swoimi ramionami, a ja poczułam, że tego właśnie mi było trzeba. Poczułam się bezpieczna i przez głowę przeleciała mi myśl zapewniająca mnie, że teraz już będę. Ale jak dotąd tylko w jednych ramionach czułam się bezpieczna.
Nagle mu się wyrwałam, nadal unikając jego wzroku. Sama sobie wydawałam się być zdrajczynią, choć teraz już nie mam kogo zdradzać.
Pociągnęłam nosem. Kątem oka widziałam, jak zaciska szczękę, lecz po chwili ja rozluźnia. Przybrał zatroskany wyraz twarzy.
- Powiesz mi co się dzieje?
Poczułam niewiarygodną potrzebę zwierzenia mu się z wszystkiego, ale dlaczego? Przez ostatnie kilka lat dawałam radę bez tego, czemu teraz ma się to zmienić?
Moje milczenie uznał za odpowiedź negatywną i również odwrócił wzrok. Widziałam zawód na jego twarzy i od razu łzy napłynęły mi do oczu. Zawiodłam kolejną osobę.
Zaczęłam płakać.
Justin’s POV
Tak najzwyczajniej w świecie zaczęła płakać. Spojrzałem na nią momentalnie i otworzyłem szeroko oczy. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że akurat tego się po niej nie spodziewałem.
Weź tu teraz człowieku coś zrób. Jak ją przytuliłem to się wyrwała. Spróbować jeszcze raz?
Zbliżyłem się odrobinę. Nachyliłem, mając nadzieję, że jednak na mnie spojrzy. Dłonie, którymi zakrywała twarz, wcale nie pomagały, tak dodam. Pogłaskałem ją delikatnie po ręce i już czułem jak się uspokaja. Po chwili spojrzała na mnie spod swoich pełnych łez rzęs.
- Cii…- delikatnie próbowałem ją do siebie z powrotem przyciągnąć. – Już jest dobrze – objąłem ją. - Przepraszam – oparłem podbródek o jej głowę, co znacznie mi ułatwił jej niski wzrost.
- Nie rób tak – wymamrotała w moją koszulkę.
- Ale jak? – odchyliłem się ciut zaskoczony i spojrzałem na nią.
Spojrzała na mnie, nareszcie! Ale po chwili znów spuściła wzrok i wtuliła się w klatkę piersiową. Nie powiem, że było źle.
- Nie przytulaj mnie tak – stwierdziła, co najdziwniejsze, wtulona we mnie.
Zaśmiałem się lekko.
- Jesteś pełna sprzeczności – nadal trwaliśmy w uścisku, a ja masowałem jej plecy, aż całkowicie się nie uspokoiła.
- Dlatego jestem sama – wymamrotała.
- Nie mów tak – oburzyłem się.
- Ale to prawda.
Odchyliłem się ponownie, by spojrzeć w jej lekko napuchnięte oczy. Tym razem odwzajemniła spojrzenie.
- Wcale nie musisz być sama – uśmiechnąłem się pocieszająco i zdałem sobie sprawę, że moje słowa miały drugie dno.
Uśmiechnęła się… tak! Właśnie to zrobiła. Nie wiem dlaczego, ale ubóstwiałem ten widok.
Patrzyliśmy tak na siebie i w gruncie rzeczy nie miałem pojęcia co mam zrobić. Gdybym był z każdą inną dziewczyną, pewnie bym ją pocałował, ale to Sherean. W dodatku ma chłopaka. Bo to, że znam ją zaledwie parę dni i przez nią dostałem, wcale mi nie przeszkadzało.
Przełknąłem ślinę, może ciut za głośno. Popatrzyła na mnie przerażona. Czemu? Uwierzcie, że nie tylko wy to chcecie wiedzieć.
- Mam pytanie… - zacząłem, a ona spojrzała na mnie wyczekująco. – Czy…? – nie zdążyłem dokończyć, kiedy zadzwonił jej telefon.
Nosz kurwa.
- Halo?
Powiedziała zaskakująco dobrze maskując to, że tuż przed chwilą totalnie się rozkleiła.
- No tak.
Uważnie ją obserwowałem.
- Kurwa. Ale jak to!? Ty chyba sobie ze mnie żartujesz?!
No i wróciła ta Sherean, którą poznałem.
- Jadę do ciebie.
- A co mnie to obchodzi!
I się rozłączyła.
Ona już nie była zdenerwowana, ona była wkurwiona.
Wykręcała kolejny numer.
- Brian?
- Odbierz Lilian z baletu.
Widziałem jak się jej trzęsą ręce. Dość, że ktoś ją wkurwił, to jest jeszcze czymś cholernie zaniepokojona.
- Teraz.

I znów się rozłączyła. Co za urocza istota…
-Muszę jechać – powiedziała.
Nie miała nawet odwagi na mnie spojrzeć. Chwyciła swoją torbę i już wychodziła, kiedy ją zatrzymałem.
- Chcesz w tym stanie kierować?
Spojrzała na mnie jakby to było coś najbardziej oczywistego na świecie.
- Nie pozwolę ci.
- Niby dlaczego? – rzuciła podirytowana.
Ugh…
Zabrałem jej kluczyki, które już zdążyła wyjąć.
- Ej! - krzyknęła. – Oddawaj je! – wyszedłem spokojnie, trzymając zdobycz w górze, tak by jej nie dostała.
Mogę się założyć, że właśnie przeklina swój niski wzrost.
- Naprawdę muszę jechać! Justin oddawaj kurwa te cholerne kluczyki! – krzyknęła, aż się przeraziłem.
Serio, musiała to wcześniej gdzieś ćwiczyć. Teraz zacząłem współczuć chłopakom z The Host.
- Wow, Słońce, nie denerwuj się. Zawiozę cię.
Spojrzała na mnie nadal zła.
- Miałeś po zajęciach wracać z siostrą.
- Plany się zmieniły, wsiadaj – otworzyłem drzwi od jej samochodu, tak na marginesie, jakby ktoś jeszcze się nie domyślił, to zdążyliśmy do niego dojść.
Usłyszałem jeszcze głośny pomruk niezadowolenia i mogłem się przyglądać jak z założonymi rękoma wsiada do samochodu.
Zamknąłem drzwi, okrążyłem samochód i sam wsiadłem. Siedzenia były niezwykle wygodne. Popatrzyłem na wnętrze auta. Byłem pod wrażeniem. Większość dziewczyn kupuje samochody na pokaz, tylko żeby ładnie wyglądały, a ten był niewiarygodnie dobrze wyposażony.
Trzymałem ręce na kierownicy i się rozglądałem, aż do momentu kiedy Sher mi to brutalnie przerwała.
- Skończyłeś? Może zrobisz zdjęcie? Będzie na dłużej – syknęła.
Uświadomiłem sobie, że powiedziała to samo, gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy.
- Wiesz doskonale, że nie zawaham się tego zrobić – uśmiechnąłem się zawadiacko.
Przewróciła oczami, a ja się zaśmiałem.
- To gdzie tak w ogóle mam jechać.
- Do siedziby The Host.
No to się wjebałem. Jestem pewien, że mnie ciepło przyjmą #fuckingsarcasm


-------------------------------------------------
Wróciłam! Yeah! Po 29 godzinach w samochodzie jestem nareszcie w domu. Ale było warto. Polecam Bułgarię na wakacje, było cudownie.
A więc wracamy do Sassy Queen
CZYTASZ=KOMETUJESZ
to powinno być znane.
Myślę, że wizyta Justina w siedzibie The Host będzie przeurocza, nieprawdaż?
Wiem, że tak.
W każdym razie myślę, że następny rozdział Wam się spodoba. No i ten oczywiście też. Ostatnio miałam wrażenie, że piszę chaotycznie, ale to już wy ocenicie.
O i tak pomyślałam sobie, że chcielibyście zobaczyć jaki miałam piękny hotel ;3

wtorek, 6 sierpnia 2013

Chapter 9: Once

Sherean’s POV
- On ma rację – głos wyrwał mnie z zamyślenia.
Należał do Hope.
- Hę?
- Ten cały Justin czy jakkolwiek on się nazywa, wcale nie jest ci obojętny – stwierdziła łagodnym tonem, jak to miała w zwyczaju.
Zawsze była taka opanowana.
- Wątpię – rzuciłam niedbale.
- Oj przestań. Wiem, że teraz masz wszystko gdzieś, ale sama pomyśl. Traktujesz go inaczej niż wszystkich – wzięła łyk ze swojego kubka, oparta o blat w kuchni, nie spuszczała ze mnie wzroku.
- Sama nie wiem.
- Może to właśnie on pomoże wygrzebać ‘starą’ Sherean?
Nie odpowiedziałam nic, tylko upiłam trochę gorącej czekolady. Nastała cisza. Czemu każdy chce mi wmówić, że mam coś do Justina? Tak nagle. To zaczyna być męczące. Jakby na siłę chcieli mnie o tym przekonać. Jakby wszystko kręciło się wokół odzyskania starej Sherean.
Do kuchni weszła Lily w piżamie.
- Też chcę czekoladę! – krzyknęła naburmuszona.
- Już, już – zaśmiała się Hope.
Ja tylko na nią spojrzałam.
- Co się dzieje Sher? – spytała swoim słodkim głosem.
- Nic się nie dzieje Słoneczko – odstawiłam swój kubek i wzięłam ją na ręce.
Czekałam na małą pod szkołą. Kończyła dopiero za 5 minut. Nie wiedziałam po co tak wcześnie przyszłam, no ale nic. Więcej czasu do przemyśleń. Wbiłam więc wzrok w chodnik i się zawiesiłam. Byłam jak nie w tym świecie, aż pod szkołę nie podjechało nowe auto.
Poznałam je od razu, a serce podskoczyło mi do gardła.
Zaparkował niedaleko mnie, a ja nie miałam pojęcia co robić, więc postanowiłam nie robić nic. Stałam tak jak wcześniej. Oparta o auto i wpatrzona w chodnik. Kątem oka widziałam jak wysiada z samochodu i podchodzi do mnie. Oparł się o auto i podążając moim śladem, skupił wzrok w betonie. Czułam się dziwnie nieswojo.
- Przepraszam – powiedział w końcu, przerywając niezręczną ciszę.
- Nie przepraszaj, nie masz za co.
- Mam. Wyszedłem.
- Nie dziwie ci się.
Ta rozmowa wydawała mi się zbyt lakoniczna, ale lepiej taka niż żeby w ogóle jej nie było.
- Nie. Powinienem zostać – stwierdził i w tej samej chwili zabrzmiał dzwonek.
Nie minęła minuta, a dzieciaki zaczęły wybiegać ze szkoły. W tłumie zaczęłam szukać Lily, w gruncie rzeczy głównie dlatego, że nie wiedziałam co odpowiedzieć.
- Zacznijmy wszystko od nowa – zaproponował zwracając na siebie moją uwagę.
Spojrzałam na niego lekko zdziwiona.
- Justin – wyciągnął rękę.
Zaśmiałam się.
- Sherean – podałam mu rękę, a on tak jak za pierwszym razem, podniósł i złożył pocałunek.
Czułam jak moje policzki zrobiły się cieplejsze.
- Miło mi cię poznać – obnażył zwoje białe zęby w wielki uśmiechu.
- Mi ciebie też.
- Opowiedz mi coś o sobie.
Zaśmiałam się lekko. Ta sytuacja nadal mnie bawiła.
- Hmm… - udawałam, że się zastanawiam i znów zaczęłam się śmiać, a on razem ze mną.
- Sherean! – nie zdążyłam odpowiedzieć Justinowi, a Lily rzuciła mi się w ramiona.
Wzięłam ją na ręce.
- Cześć Justin – powiedziała, a ja otworzyłam szeroko oczy.
- Skąd…? – zaczęłam, ale Justin mi przerwał.
- Jej instruktorką baletu jest moja siostra. Często przychodzę do niej do pracy.
- No chyba, że tak – uśmiechnęłam się. – I jak było w szkole? – zwróciłam się do Lilian, ale nadal czułam jego wzrok na sobie.
- Nudno – stwierdziła za smutkiem.
Większość dzieci na poziomie mojej siostry jest zachwycone szkołą, no ale cóż. My zawsze musimy być inni.
- To co? Jedziemy na balet?
- Tak! – aż jej oczy zabłysły.
Zaśmiałam się i spojrzałam przepraszająco na Justina. Nawet miło się rozmawiało.
- Chętnie zobaczę się z siostrą – uśmiechnął się, na co ja zrobiłam to samo.
Justin’s POV
- Hej Jaz! – zawołałem już od progu.
- Hej braciszku, co ty tu robisz? – uśmiechnęła się widocznie zaskoczona moimi odwiedzinami.
- To już nie mogę odwiedzić własnej siostry? – spytałem urażony trzymając się za piersi na wysokości serca.
Spojrzała w stronę wejścia i zobaczyła Sherean razem z jej młodszą wersją.
- Ach, już rozumiem – zmierzwiła mi włosy.
- Ej!
- No już kochasiu – zaśmiała się.
- To nie tak.
- Zawsze tak mówisz, a potem jest tak samo.
- Nic na to nie poradzę.
Czułem się jakby odgrywała teraz rolę mojej matki.
Jazzmyn popatrzyła na Sher i chwilę ją obserwowała.
- Coś czuję, że z nią jednak będzie inaczej – spojrzałem na nią. – Znam się na ludziach, powinieneś mnie kiedyś wreszcie posłuchać! – oburzyła się, a ja się zaśmiałem.
Nie wińcie mnie, to naprawdę zabawnie wygląda.
- Posłucham – popatrzyłem na Sher.
- Taa, i chyba tylko dlatego, że radzę ci to samo, co sam byś zrobił – przewróciła oczami.
Collins już nie było, a do sali przybywało coraz więcej dziewczynek.
- Dobra, robi się tłoczno, a ty masz robotę. Zaczekam na ciebie i razem pojedziemy do domu.
Popatrzyła na mnie znacząco.
- Okay – powiedziała w końcu z założonymi rękoma.
Zaśmiałem się i już miałem iść do wyjścia, kiedy na kogoś wpadłem. To małe stworzonko przytuliło się do mnie. Spojrzałem na dół, a tam Lilian – mała Sher.
- Hej mała, co się stało?
Nawet na mnie nie spojrzała.
- Dziękuję – wymamrotała w moje spodnie.
Zmarszczyłem brwi.
- Za co? – automatycznie położyłem swoje dłonie na jej plecach.
- Dzięki tobie Sher znowu się uśmiecha.
Uśmiechnąłem się na samą myśl, że ta mała aż tak troszczy się o starszą siostrę. Kucnąłem naprzeciwko niej.
- Nie ma za co.
Musnąłem jej nosek palcem, a ona śmiesznie go zmarszczyła i pobiegła do koleżanek. Spojrzałem na lustro, po drugiej stronie którego musiała stać Sherean. Byłem ciekawy czy to widziała.
Sherean’s POV

To był niezwykle uroczy widok. Moja młodsza siostra przytulająca się do Justina. Mimowolnie się uśmiechałam.
- Hej – powiedziałam, kiedy tylko wszedł do pomieszczenia.
- Hej – podszedł do mnie i patrzyliśmy się oboje jak to jego siostra zaczyna zajęcia.
Z mojej twarzy nie znikał uśmiech.
- Widziałaś? – spytał w końcu, a ja tylko pokiwałam głową.
- Masz uroczą siostrę – spojrzałam na niego. – Jesteście strasznie podobne – stwierdził po chwili.
Poniekąd mogłam to uznać za komplement.
Popatrzyłam na niego. Nasze oczy się spotkały. Byłam pod wrażeniem głębi jego czekoladowych tęczówek. Hipnotyzowały. Jakby cały świat wirował. Nie wiedziałam co się dzieje. Tylko raz w życiu czułam coś takiego. Raz.
 
------------------------------------------
Pozdrowienia ze słonecznej Bułgarii! Znalazłam wifi i dzięki zapisanemu rozdziałowi, opublikowałam następny! Oh yeah!
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
z resztą jak zawsze.
Następny będzie jak wróce.
Buziaki
Candice

 

środa, 31 lipca 2013

Chapter 8: Talk

Sherean’s POV
Tego co zobaczyłam po drugiej stronie drzwi zdecydowanie się nie spodziewałam. Tuż naprzeciwko mnie stał Jake. Okazywał… skruchę? No najprawdopodobniej. Dobrze, że tak robił. Mogę się założyć, że pobicie Justina było głównie jego inicjatywą.
- Chcę porozmawiać – oznajmił bez wstępów.
Świetnie, dziś każdy chce rozmawiać.
Nie odezwałam się, ale moją odpowiedzią zostało rozchylenie drzwi i nieme… zaproszenie? Nie, raczej pozwolenie na wejście do środka.
Szedł dobrze mu znaną drogą. Stanął dopiero w salonie. Odwrócił się w moją stronę.
- Chciałem przeprosić.
Świetnie, zapowiada się deja vu.
- Za co?
- Nie powinienem wyżywać się na Bieberze – powiedział ze skruchą. – Ale zrozum, naprawdę mnie zabolało to, że z nim przyszłaś. Myślałem, że jesteśmy razem, że już powoli wracasz do starej Sherean.
Prawda jest taka, że przy nim nigdy nie wracałam do starej Sherean. Nie ważne jak bardzo by się starał. Chyba jeszcze bardziej zabolała by go wiadomość, że właśnie przy Justinie ‘powracam’.
Nie patrzył mi się w oczy, może to i dobrze, bo zobaczyłby je nadal przekrwione.
- Jednak nie żałuję tego co się stało – widziałam jak zaciska szczękę, patrzyłam na niego z nieukrywanym zdziwieniem. – Nie żałuję tego co zrobiłem Bieberowi, żałuję jedynie tego, jak ty na to zareagowałaś. I chciałbym żebyś wiedziała, że będę dążył do tego, by on zniknął.
Prychnęłam.
- No i co ci to da? Powiedz mi?
Wyglądał jak naburmuszone dziecko.
- Zachowujesz się dziecinnie.
- To dlatego, że zależy mi na tobie.
- Ciekawie okazujesz uczucia – rzuciłam sarkastycznie.
- Co cię nagle ugryzło?! Co zrobił ten Bieber, że jesteś tak na niego uczulona!?
Sama nie wiedziałam.
- Nie twoja sprawa!
- Owszem moja! Jesteśmy razem, nie pamiętasz?
Spuściłam wzrok. Nawet nie wiem dlaczego jesteśmy ‘razem’. On zawsze tak mówił, jakby chciał sam siebie do tego przekonać.
- Czasem się zastanawiam dlaczego – powiedziałam cicho, nie patrząc na niego.
Kiedy słowa wypłynęły z moich ust, od razu ich pożałowałam, nawet sama nie wiem dlaczego. Nienawidziłam tych beznadziejnych dni, w których stawałam się tak cholernie uczuciowa, także zwalczałam je jak tylko mogłam.
Mimo, że powiedziałam to cicho, Jake jednak usłyszał. Od razu zauważyłam, że go to zabolało. To właśnie on parę lat temu zakochał się w tej ‘starej’ Sherean i teraz namiętnie próbuje ją odzyskać. Znamy się od dzieciństwa. Patrzył jak dorastam, a potem jak znajduję pierwszą miłość, która nie była nim. A później przyglądał się jak ją tracę i zmieniam się w tą oto Sherean, która stoi przed nim.
- Przepraszam – szepnęłam równie cicho jak poprzednio, a może nawet ciszej.
Spojrzałam na niego, a on utkwił swój wzrok gdzieś za oknem.
- Dlaczego? – powiedział w końcu.
Szczerze powiedziawszy nie wiedziałam o czym on do mnie mówi.
- Dlaczego nie ja? Czemu jakiś Bieber? – przemawiał przez niego żal, ale również smutek.
Zawsze się taki robił kiedy poruszaliśmy ten temat. On był szczególnie… delikatny.
- To nie tak, to nie Bieber – zaczęłam nieumiejętnie.
- A kto? Kogo jeszcze – z naciskiem na ‘jeszcze’ – wolisz ode mnie? Dlaczego mnie nie chcesz?
Aż mnie serce ściskało, nawet nie wiedziałam jak mu to wszystko przekazać.
- To nie to, że ja nie chcę ciebie… ja chcę po prostu kogoś innego.
Taa… załamka gotowa. Patrzyłam na Jake’a i tylko na nią czekałam.
- Okay.
Że co?!
Nie mogłam uwierzyć, że tak dobrze to znosi. Zawsze  był nadzwyczaj uczuciowy.
Widział moją zdziwioną minę.
- Naprawdę. Chcę żebyś była szczęśliwa i wróciła do dawnej siebie. Ja ci tego nie mogę dać, może zrobi to ktoś inny.
Przytuliłam go nagle. Przez pierwsze parę sekund nie wiedział co się dzieje, ale po chwili mocno mnie przytulił. Rzadko kiedy okazywałam tak uczucia, a tego najczęściej mi brakowało. Kiedyś uwielbiałam się przytulać.
- Obyś miał rację – wyszeptałam w jego klatkę piersiową.
- Czyżby wielka Sherean Collins chciała z powrotem być dawną sobą? – udawał wielkie zdziwienie, a ja się zaśmiałam. – Niemożliwe!
Uderzyłam go lekko w klatkę piersiową i znów się zaśmiałam.
- Dziękuję – posłałam mu uśmiech.
- Nie ma za co – też się uśmiechnął.
W tej właśnie chwili ktoś wtargnął do mojego domu. Słychać było głośne krzyki i śmiech. Już za chwilę mogłam zobaczyć Briana z przewieszoną mu przez ramię Lilą. Roześmiałam się.
- To ja nie będę przeszkadzał, lecę – szepnął mi do ucha Jake i ja mu pomachałam zanim zniknął w hallu.
- Przestań ją torturować! – krzyknęłam i od razu zaczęłam się śmiać.
Serio, widok tej dwójki, która nawzajem się łaskocze był niesamowity. Szczególnie dlatego że ten stary koń miał 25 lat, a nasza młodsza siostra o 20 mniej.
- To chodź mi pomóż – krzyknął.
Pobiegłam na kanapę i się dołączyłam.
Po chwili do salonu weszła Hope i pokręciła głową.
- Jak dzieci – udało mi się usłyszeć.

- Wiesz, że będę u ciebie spać? – zawołała rozradowana Lilian.
- To super – uśmiechnęłam się przytulając ją do siebie.
Oglądaliśmy ‘Potwory i Spółka’, zawsze śmieszyło mnie to duże zielone oko.
- A zawieziesz mnie na balet?
- Jutro?
- Tak.
- Oczywiście – mała rzuciła mi się na szyję.
- Dobra, to jak śpisz u mnie to idź się już myć – powiedziałam, a ta pobiegła do swojego pokoju i wzięła rzeczy. Co jak co, ale to był wcześniej też jej dom, więc własny pokój miała.
Za jakieś 5 minut mogłam usłyszeć plusk wody. Zapatrzyłam się w przestrzeń.
- Nie mów, że to oglądasz – wyrwał mnie z zamyślenia brat.
- To klasyk – uśmiechnęłam się do niego.
Podał mi kubek czekolady. Kiedy byliśmy mali, zawsze tak właśnie oglądaliśmy bajki. O ile oczywiście nie żarliśmy się w tej chwili.
- A więc Justin, tak? – zaczął ruszać znacząco brwiami, a ja na niego spojrzałam jak na idiotę.
- Ale o czym ty w ogóle mówisz?
- Moja mała Sherean znalazła sobie nową zabaweczkę – połaskotał mnie w brzuch.
Był jednym z niewielu, którym nie przeszkadzała moja ‘zmiana’, wręcz miał z niej pewien ubaw.
- Nie – odpowiedziałam zbyt szybko.
Jego wyraz twarzy się zmienił. Ściągnął brwi.
- Niemożliwe – wytrzeszczył oczy.
- Co?
- Coś do niego masz – znów zaczął ruszać brwiami.
Co on z nimi ma!?
- Nie! – zaprzeczyłam od razu i wstałam z kanapy.
Poszłam do kuchni pogrążona w przemyśleniach. Co ja w życiu robię nie tak? I tak źle, i tak nie dobrze? Ugh…
- On ma rację – głos wyrwał mnie z zamyślenia. 



---------------------------------------------------
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
jak zawsze xx.
To ostatni rozdział przed moim wyjazdem, strasznie się denerwuje ostatnio i mam nadzieję, że przynajmniej rozdział wyszedł względnie.
To co? Do napisania?
Wracam 18, więc rozdział postaram się dodać 19 sierpnia (najprawdopodobniej!)
Buziaki xx.

Candice


sobota, 27 lipca 2013

Chapter 7: Hope

Z dedykacją dla wszystkich Beliebers obecnych na dzisiejszym zlocie w Warszawie ♥

Justin’s POV
Mężczyzna miał najprawdopodobniej trochę ponad dwudziestkę. Był ubrany elegancko. Ciemny granat garnituru kontrastował z bielą koszuli. Wyglądał trochę jak biznesmen. Za to dziewczyna, też w podobnym wieku miała na sobie ołówkową spódnicę, dopasowaną bluzkę z delikatnym dekoltem i czarne szpilki. Mimo obcasów nadal była niższa od niego.
- Co to ma znaczyć? – odezwałem się wreszcie.
- Sam się niedługo dowiesz – odpowiedział i poszedł gdzieś w głąb domu.
Początkowo miałem za nim iść, ale zrezygnowałem. Czuł się jak u siebie. Zastanawiałem się kim jest, ale się nie zapytałem. Logiczne nie? W sumie powinienem się cieszyć, że mnie nie wyrzucił.
Po… no nie wiem, 15 minutach? Usłyszałem jak kolejna osoba wchodzi do domu. Tym razem wyszedłem z kuchni, by zobaczyć kto to. W hallu, przy drzwiach stała Sherean i patrzyła się na torebkę, którą najwyraźniej zostawiła ta dziewczyna. Zmarszczyła brwi i podniosła wzrok.
- A ty co tu jeszcze robisz? – spytała, nie wiem czy ten ton miał być groźny, ale w każdym razie i tak już byłem, że tak powiem, zmartwiony.
Chyba dała sobie ze mną spokój, bo powędrowała do salonu, najwyraźniej zajmując się gośćmi.
Poszedłem za nią. Zdążyła przekroczyć próg obszernego salonu i zarejestrować, kto właśnie przybył, a rzuciła się chłopakowi w ramiona.
- Brian!
- Cześć siostrzyczko – uśmiechnął się mężczyzna, przytulając ją.
I wszystko jasne.
Po chwili rodzinnych uścisków – tak by the way nie wiedziałem, że ona potrafi być taka radosna –zwróciła się do dziewczyny.
- Hej, Hope. Miło cię widzieć – obdarzyła ją promiennym uśmiechem i pocałowała w policzek.
Tak znowu się wtrącając, jej uśmiech był naprawdę jednym z najpiękniejszych widoków na świecie, nie przesadzam.
Stałem tak w progu i w sumie nie wiedziałem co ze sobą zrobić. No bo co ja mogę?
- Nie przedstawisz nas? – spytał, jak się dowiedziałem, jej brat, posyłając mi ten ‘swój’ uśmieszek.
- Ach tak… - Sherean podrapała się po karku. – To jest Justin, wczoraj Jake z Jack’iem zrobili z niego worek treningowy przeze mnie.
Chłopak zmarszczył brwi.
- Jak to przez ciebie? – spytał lekko zdziwiony.
- Długa historia.
- Ja mam czas.
- Ale ja nie.
Tak, zdecydowanie ta dwójka bardzo dobrze się dogaduje. Widać, że rodzeństwo.
Blondynka podeszła do stolika, przeglądając pocztę.
- O właśnie! Chcesz odebrać Lily? Na pewno się ucieszy – zaproponowała.
- Jasne, o której kończy?
- Za jakieś dwie godziny.
- To akurat. Chcemy jeszcze z Hope załatwić parę spraw na mieście to się będziemy zbierać.
- Okay – rzuciła pod nosem.
Przypominam, że ja nadal nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić.
- O, Sherean!? – krzyknął pod drzwiami.
- Co?
- Zamówiłaś wieniec?
- Tak.
- To dobrze – odpowiedział już trochę posmutniałym tonem.
Zostaliśmy sami. Nadal czułem się nie swojo. Na dodatek ona usiadła na kanapie i zaczęła oglądać, jak już zdążyłem się zorientować, NCIS.
- Zawsze oglądasz takie rzeczy?
Znów zacząłem paplać o byle czym jedynie po to by przerwać męczącą ciszę.
Wydała z siebie jęk niezadowolenia. Takie ‘ugh…’
- Czemu nadal tu jesteś? – powiedziała podirytowana.
- Bo chcę porozmawiać.
- Rozmawiałeś wczoraj, wystarczy, możesz już iść.
Trochę mnie już denerwowała, nie powiem.
- Chcę przeprosić – wysiliłem się na grzeczny ton.
- Za co? – widziałem, że się zdziwiła, ale nadal próbowała być niewzruszona.
- No za wczoraj – teraz to ja podrapałem się po karku.
Sherean’s POV

Drapał się po karku. Był zdenerwowany. Ale czym? Przecież to wszystko moja wina! Nie odzywałam się do niego jakby była obrażona, ale to nie było tak.
- Co? Przepraszasz mnie za to, że każdy uważa cię za moją nową zabawkę? Naprawdę chcesz mieć taką opinię? Nowa zabawka Sher? Serio? – chwila ciszy. – Mogę się założyć, że mój brat też tak myśli… - zacisnęłam usta w cienką linię i odwróciłam wzrok.
Podszedł do kanapy, ale nie usiadł koło mnie. Wpatrywałam się ślepo w ekran i obserwowałam jak Tony ponownie dostaje w łeb od Gibsa.
- A jestem nią? – spytał.
Zachciało mi się płakać. Nie, po mimo wszystko nią nie był. Chciałam z tym skończyć, ale nie mogłam. Nie odpowiedziałam. Czułam na sobie jego wzrok, ale wciąż wpatrywałam się w jeden punkt. Nie wiem ile mogło to czasu zająć, ale czułam się jakbym siedziała tak z jakąś godzinę. Powstrzymywałam łzy, które jak na złość pojawiały się w moich oczach. Czemu zawsze rozpłakuję się przy nim?
Wreszcie się ruszył. Ale nie w tym kierunku co bym chciała. Tak naprawdę, sama nie wiedziałam czego chcę. Kierował się do wyjścia. Najwyraźniej moje milczenie uznał za odpowiedź twierdzącą i przyjął sobie do serca wcześniejsze słowa, chciał stąd iść. Ale ja już nie chciałam. Wiecie, kobieta zmienną jest, a ja już w szczególności. Słyszałam jak jego buty spotykają się z podłogą w hallu. Wiedziałam, że zaraz wyjdzie, ale nie mogłam nic powiedzieć, mimo że chciałam.
Słyszałam jak otwiera drzwi. Serce mi zaczęło bić szybciej. Dlaczego? Nie wiem. Dlaczego się nim tak przejmuję? Też nie wiem. Może dlatego, że przeze mnie został pobity? Może dlatego, że przeze mnie ma teraz opinię mojej nowej zabawki? Nie chciałam tego. To trwało już za długo i Jake trafnie uświadomił mi, że tak nie powinno być. Każdy tęskni za starą Sherean, bo obecna wszystkich krzywdzi.
- Nie jesteś – z moich ust nareszcie wydostała się odpowiedź.
Usłyszałam jak drzwi się zatrzymują, ale po chwili jednak się zostały zamknięte. Poszedł. Myślałam, że wróci, ale nie. Tak po prostu wyszedł. Ale czego ja się spodziewałam? Sama mu kazałam wyjść. Teraz jak otaczała mnie jedynie cisza, zrozumiałam swój błąd. Siedziałam ubiegłej nocy w sypialni i patrzyłam jak Justin śpi tylko dlatego, że nareszcie nie czułam się tak samotna. Nareszcie w moim domu zawitał ktoś prócz Dority, gosposi, która przychodzi z wiadomych przyczyn i nie opuściła mnie tylko dlatego, że obiecała mojej mamie, że się nami zajmie. Lily jest u Taylor, Brian z Hope w Nowym Jorku, chłopaki mieszkają jakieś 5 minut drogi stąd, a ja uprawiam masochizm i siedzę w tym wielkim domu sama.
Studiuję psychologię, ale jego jeszcze do końca nie rozgryzłam. Czemu został? A co ważniejsze, czemu teraz odszedł? Zrozumiałam, że z niewiadomych przyczyn chciałam, by tu był.
Skuliłam się na kanapie i leżałam tak roniąc jedną łzę za drugą. Aż zadzwonił dzwonek do drzwi. Poderwałam się, budząc w sobie tą beznadziejną nadzieję, którą za wszelką cenę, przez ostatnie 3 lata chciałam wyłączyć.



--------------------------------------------------------------
Musicie mi dziś wybaczyć, że piszę bez składu, ale jaram się dzisiejszym zlotem Beliebers w Warszawie *-*
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
jak zawsze
szkice mi się kończą i w piątek wyjeżdżam, więc dodam jeszcze jeden rozdział i 2 tygodnie przerwy, ale i tak Was kocham.

Candice