piątek, 23 sierpnia 2013

Chapter 11: Selfish bitch

Sherean’s POV
Znów stałam się egoistyczną suką. Sama zaczynam nie nadążać za moimi zmianami nastroju. Przed chwilą się rozpłakałam, a teraz mam ochotę na kogoś nawrzeszczeć. I oto taki Justin przyczepił się do mnie z niewiadomych powodów, i w gruncie rzecz,y jak znów dostanie jest sam sobie winien. Nikt mu nie kazał mnie odwozić.
Kierowałam nim, używając jak najkrótszych zdań. Z dwóch powodów. Pierwszy: nie chciałam z nikim rozmawiać. Drugi: wiedziałam, że jak bym zaczęła gadać to by mu się oberwało za to, że oddycha.
Dojechaliśmy na miejsce. Samochód stanął, a ja wysiadłam.
- Nie musisz wychodzić – powiedziałam zanim zatrzasnęłam drzwi.
Sorki Martin, ale jestem zła.
Taa… gadam w myślach do samochodu…
Wtargnęłam do budynku niczym się nie przejmując. Szybko wbiegłam na górę i bez problemu znalazłam pokój, którego szukałam. Weszłam bez pukania i moim oczom ukazał się Ethan siedzący przy biurku. W niezwykłym skupieniu zawzięcie szukał czegoś w Internecie.
- Co to kurwa ma znaczyć, że ich nie ma?! – najechałam na niego, choć to w sumie nie jest jego wina.
- Uspokój się – czasem naprawdę wnerwiało mnie to jego opanowanie.
- Nie mam zamiaru się uspakajać! – wrzasnęłam.
- Nie rozumiesz, że takim zachowaniem sama pogarszasz swoją sytuację? – oniemiałam.
Głównie dlatego, że miał rację.
- To co ja kurwa mam niby zrobić?! – nadal krzyczałam, ale już nie tak zawzięcie. – Jak nie dostanę tych tabletek to i tak wykituję niedługo, to co za różnica – zaczęłam trochę panikować, bo te słowa dotarły do mnie dopiero teraz.
Dopiero kiedy wypowiedziałam je na głos, zdałam sobie sprawę, że to prawda. To miała być ostatnia dawka, już było tak blisko.
Nastała cisza. Nagle na ekranie laptopa coś się wyświetliło. Oczy Ethana rozbłysły.
- Znalazłem! - krzyknął niedowierzając.
Zaczął cos zawzięcie czytać. Podeszłam do niego i obserwowałam jego poczynania.
- Kurwa.
- Co?
- Znalazłem te leki.
- No to w czym problem – czy ten człowiek może być jeszcze bardziej irytujący?
- Są w Las Vegas.
Zaczęłam masować skronie.
- Ile tam się może jechać?
Wytrzeszczył na mnie oczy.
- Chcesz tam jechać?
- Tak! – krzyknęłam zniecierpliwiona. – Ile mogę tam jechać? Cztery godziny? Poczekaj… kiedy będę miała najbliższy lot?
- Nie złapią cię z tymi tabletkami na lotnisku?
Spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Jestem dilerem Ethan, nie zapominaj o tym. A to są zwykłe tabletki, nie takie rzeczy przewoziłam samolotem.
Sprawdziłam na jego laptopie następny lot.
- Jutro w południe… dobra nie jest źle. Wyślij mi dokładne dane gdzie znajdę tabletki – już wychodziłam, kiedy coś mi się przypomniało. – O, i pamiętaj, że obejmuje cię tajemnica lekarska. Nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział.
Pokiwał tylko głową.
Zbiegłam szybko na dół. Kątem oka zauważyłam jak Jack gra z Blake’iem na konsoli. Nie widziałam reszty. Może to i dobrze.
Wyszłam z budynku i zwolniłam na sam widok, który zastałam.
Justin stał oparty o samochód. Patrzył się w dal i palił papierosa.
Cholera, jak on seksownie wygląda… Nie, wróć, wcale nie.
Kiedy byłam już stosunkowo blisko pojazdu, zauważył  mnie i zgasił papierosa wgniatając go w ziemię.
- To teraz gdzie? – spytał ponownie otwierając mi drzwi.
Zignorowałam to jednak i wsiadłam od strony kierowcy.
- Wysadzę cię koło studia, będziesz mógł wrócić do domu – powiedziałam ozięble, gdy oboje byliśmy już w aucie.
- Co? – zapytał zdziwiony. – Chwila, nie…
- Ja się ciebie nie pytam o zdanie.
- Moja siostra pojechała moim samochodem.
- Jakim kurwa sposobem, jak ty masz kluczyki.
- Najwyraźniej dała sobie radę.
- Nie wciskaj mi tu kitu, wracasz do domu.
- A ty niby gdzie?
- Co cię to kurwa obchodzi?!
- Obchodzi mnie kurwa, bo jesteś strasznie wkurwiona i zaraz nas zabijesz!
Fakt jechałam ciut szybko, ale mi się śpieszyło, jasne?
- Nie mam czasu się z tobą kłócić – skręciłam w moją ulicę. – Teraz pojedziesz do mnie, a potem zorganizujesz sobie powrót – zarządziłam.
Miałam nadzieję, że Brain nie przyprowadził Lily do domu, bo nie potrzebne mi są dodatkowe pytania.
Justin ucichł, ale coś mi mówiło, że nie zrobi tak jak mu będę kazała.
Wjechałam na posesję, oboje wyszliśmy z wozu i od razu ruszyłam do domu. Miałam jeszcze dużo czasu, ale musiałam wszystko zarezerwować.
Po 5 minutach, już siedziałam w pokoju z włączonym laptopem, lokalizując miejsce, w którym pracuje gość mający moje tabletki. Nie rozumiem kurwa, dlaczego nie ma ich w normalnej aptece.
Po chwili do pokoju wszedł spokojnie Justin. Dobra, czas się wyręczyć.
Podałam mu laptopa.
- Zarezerwuj mi hotel jak najbliżej tego miejsca – pokazałam mu adres klubu „Candy”.
Spojrzał się na mnie.
- To jest w Las Vegas – spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Przecież wiem. Rezerwuj obojętnie jaki, byle był najbliżej – do głowy wpadł mi genialny pomysł.
Jak już jadę do Las Vegas to czemu miałabym się odrobinę nie rozerwać.
- Zarezerwuj do końca tygodnia.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Dziś był poniedziałek, w Vegas będę we wtorek. Mmm… jak to pięknie brzmi. Odprężę się przed następnym tygodniem.
Poszłam na dół, by zarezerwować lot. Odszukałam drugi komputer i po 10 minutach miałam już wszystko załatwione. Wbiegłam na górę. Zobaczyłam Justin oglądającego zdjęcia pokojów.
- I co? Zarezerwowałeś? – spytałam kierując się do garderoby.
- Tak, wszystkie szczegóły masz na kartce – wyjrzałam zza drzwi i zobaczyłam jak zostawia kartkę i laptopa na biurku.
- To dobrze, ale mam nadzieję, że to nie będzie rudera.
- Powiedziałaś obojętnie jaki – zaczął się bronić.
- Ty weź mnie nawet nie wnerwiaj! – spojrzałam na niego.
Uniósł ręce w pokojowym geście.
- Spokojnie. Pięciogwiazdkowy.
Odetchnęłam z ulgą. Z powrotem wślizgnęłam się do garderoby i zaczęłam zbierać potrzebne rzeczy.
- Dzięki – powiedziałam.
Nie wiedziałam czy to usłyszał, ale nie miałam zamiaru tego powtarzać.
- Ja się będę zbierał – powiedział.
Wyszłam rękami pełnymi ubrań i szczerze mówiąc byłam ciut zdziwiona, no ale cóż. Dobrze robi słuchając mnie. Zobaczyłam jak znika za drzwiami. W sumie to i lepiej, bo nie miałam pojęcia co zrobić.

Nie oni się kurwa ruszą, mieli startować jakieś 5 minut temu!
Tak sobie spokojnie siedziałam i czekałam aż łaskawie samolot wystartuje. Kilka osób jeszcze się koło mnie przewinęło. Aż się bałam kto przede mną usiądzie. Tylko proszę o kogoś szczupłego, bo inaczej zajmie mi połowę mojej przestrzeni opuszczając swój cholerny fotel. Uwierzcie mi, przeżyłam to kiedyś i myślałam, że zamorduję tego grubasa przede mną.
Na szczęście tuż po chwili usiadła przede mną drobna dziewczyna z burzą rudych loków. Zapatrzyłam się na lotnisko. Jeszcze się po nim kręcili ludzie, także jeszcze trochę poczekam zanim ta wielka kupa złomu poleci w powietrze. Tak się zapatrzyłam, że nie zauważyłam, że już ktoś zajął miejsce obok mnie.
Spojrzałam na mojego sąsiada i kurwa nie wierzyłam własnym oczom. Ja pierdole, tego mi tylko brakowało.


---------------------------------------------------------------------------
Hej, hej!
Mam nadzieję, że się podobało, bo jest to jeden z ostatnich rozdziałów tego lata ;c
Niestety szkoła zbliża się wielkimi krokami, a ja już wiem, że będę miała sporo na głowie od samego początku, więc rozdziały mogą pojawiać się rzadziej, co nie oznacza, że zawieszam blog, rezygnuję, czy tym podobne. Nic z tego! Nie pozbędziecie się mnie tak łatwo!
mvahahaha ;]
Tymczasem chciałabym Was prosić o małą przysługę. Przed moim wyjazdem było Was tu nieporównywalnie więcej. Chciałabym przywrócić tę liczbę. Mogę na Was liczyć? Pomożecie mi?
Mały rozgłos nikomu jeszcze nie zaszkodził ;3
Pomijając powyższe sprawy:
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
jak zawsze.
I do napisania! ♥
Candice

4 komentarze:

  1. Ojejku coś czuje że on leci z nią awwww :* czujecie Ty i Justin tydzień w Vegas!!!!!! ♥♥ Love u Jas
    xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowity! Twoje opowiadanie jest jednym z najlepszych, dlatego że jest oryginalne :D Informuj mnie w DM, dobrze?
    Twoja @Olliiwia

    OdpowiedzUsuń
  3. adskghfjshkdsj nie moge uwierzyć to jest niesamowite! kc kc kc ♥ !

    OdpowiedzUsuń
  4. OMG,, umarłam. serio. zbieraj na świeczke i wieniec !



    /B.

    OdpowiedzUsuń