środa, 31 lipca 2013

Chapter 8: Talk

Sherean’s POV
Tego co zobaczyłam po drugiej stronie drzwi zdecydowanie się nie spodziewałam. Tuż naprzeciwko mnie stał Jake. Okazywał… skruchę? No najprawdopodobniej. Dobrze, że tak robił. Mogę się założyć, że pobicie Justina było głównie jego inicjatywą.
- Chcę porozmawiać – oznajmił bez wstępów.
Świetnie, dziś każdy chce rozmawiać.
Nie odezwałam się, ale moją odpowiedzią zostało rozchylenie drzwi i nieme… zaproszenie? Nie, raczej pozwolenie na wejście do środka.
Szedł dobrze mu znaną drogą. Stanął dopiero w salonie. Odwrócił się w moją stronę.
- Chciałem przeprosić.
Świetnie, zapowiada się deja vu.
- Za co?
- Nie powinienem wyżywać się na Bieberze – powiedział ze skruchą. – Ale zrozum, naprawdę mnie zabolało to, że z nim przyszłaś. Myślałem, że jesteśmy razem, że już powoli wracasz do starej Sherean.
Prawda jest taka, że przy nim nigdy nie wracałam do starej Sherean. Nie ważne jak bardzo by się starał. Chyba jeszcze bardziej zabolała by go wiadomość, że właśnie przy Justinie ‘powracam’.
Nie patrzył mi się w oczy, może to i dobrze, bo zobaczyłby je nadal przekrwione.
- Jednak nie żałuję tego co się stało – widziałam jak zaciska szczękę, patrzyłam na niego z nieukrywanym zdziwieniem. – Nie żałuję tego co zrobiłem Bieberowi, żałuję jedynie tego, jak ty na to zareagowałaś. I chciałbym żebyś wiedziała, że będę dążył do tego, by on zniknął.
Prychnęłam.
- No i co ci to da? Powiedz mi?
Wyglądał jak naburmuszone dziecko.
- Zachowujesz się dziecinnie.
- To dlatego, że zależy mi na tobie.
- Ciekawie okazujesz uczucia – rzuciłam sarkastycznie.
- Co cię nagle ugryzło?! Co zrobił ten Bieber, że jesteś tak na niego uczulona!?
Sama nie wiedziałam.
- Nie twoja sprawa!
- Owszem moja! Jesteśmy razem, nie pamiętasz?
Spuściłam wzrok. Nawet nie wiem dlaczego jesteśmy ‘razem’. On zawsze tak mówił, jakby chciał sam siebie do tego przekonać.
- Czasem się zastanawiam dlaczego – powiedziałam cicho, nie patrząc na niego.
Kiedy słowa wypłynęły z moich ust, od razu ich pożałowałam, nawet sama nie wiem dlaczego. Nienawidziłam tych beznadziejnych dni, w których stawałam się tak cholernie uczuciowa, także zwalczałam je jak tylko mogłam.
Mimo, że powiedziałam to cicho, Jake jednak usłyszał. Od razu zauważyłam, że go to zabolało. To właśnie on parę lat temu zakochał się w tej ‘starej’ Sherean i teraz namiętnie próbuje ją odzyskać. Znamy się od dzieciństwa. Patrzył jak dorastam, a potem jak znajduję pierwszą miłość, która nie była nim. A później przyglądał się jak ją tracę i zmieniam się w tą oto Sherean, która stoi przed nim.
- Przepraszam – szepnęłam równie cicho jak poprzednio, a może nawet ciszej.
Spojrzałam na niego, a on utkwił swój wzrok gdzieś za oknem.
- Dlaczego? – powiedział w końcu.
Szczerze powiedziawszy nie wiedziałam o czym on do mnie mówi.
- Dlaczego nie ja? Czemu jakiś Bieber? – przemawiał przez niego żal, ale również smutek.
Zawsze się taki robił kiedy poruszaliśmy ten temat. On był szczególnie… delikatny.
- To nie tak, to nie Bieber – zaczęłam nieumiejętnie.
- A kto? Kogo jeszcze – z naciskiem na ‘jeszcze’ – wolisz ode mnie? Dlaczego mnie nie chcesz?
Aż mnie serce ściskało, nawet nie wiedziałam jak mu to wszystko przekazać.
- To nie to, że ja nie chcę ciebie… ja chcę po prostu kogoś innego.
Taa… załamka gotowa. Patrzyłam na Jake’a i tylko na nią czekałam.
- Okay.
Że co?!
Nie mogłam uwierzyć, że tak dobrze to znosi. Zawsze  był nadzwyczaj uczuciowy.
Widział moją zdziwioną minę.
- Naprawdę. Chcę żebyś była szczęśliwa i wróciła do dawnej siebie. Ja ci tego nie mogę dać, może zrobi to ktoś inny.
Przytuliłam go nagle. Przez pierwsze parę sekund nie wiedział co się dzieje, ale po chwili mocno mnie przytulił. Rzadko kiedy okazywałam tak uczucia, a tego najczęściej mi brakowało. Kiedyś uwielbiałam się przytulać.
- Obyś miał rację – wyszeptałam w jego klatkę piersiową.
- Czyżby wielka Sherean Collins chciała z powrotem być dawną sobą? – udawał wielkie zdziwienie, a ja się zaśmiałam. – Niemożliwe!
Uderzyłam go lekko w klatkę piersiową i znów się zaśmiałam.
- Dziękuję – posłałam mu uśmiech.
- Nie ma za co – też się uśmiechnął.
W tej właśnie chwili ktoś wtargnął do mojego domu. Słychać było głośne krzyki i śmiech. Już za chwilę mogłam zobaczyć Briana z przewieszoną mu przez ramię Lilą. Roześmiałam się.
- To ja nie będę przeszkadzał, lecę – szepnął mi do ucha Jake i ja mu pomachałam zanim zniknął w hallu.
- Przestań ją torturować! – krzyknęłam i od razu zaczęłam się śmiać.
Serio, widok tej dwójki, która nawzajem się łaskocze był niesamowity. Szczególnie dlatego że ten stary koń miał 25 lat, a nasza młodsza siostra o 20 mniej.
- To chodź mi pomóż – krzyknął.
Pobiegłam na kanapę i się dołączyłam.
Po chwili do salonu weszła Hope i pokręciła głową.
- Jak dzieci – udało mi się usłyszeć.

- Wiesz, że będę u ciebie spać? – zawołała rozradowana Lilian.
- To super – uśmiechnęłam się przytulając ją do siebie.
Oglądaliśmy ‘Potwory i Spółka’, zawsze śmieszyło mnie to duże zielone oko.
- A zawieziesz mnie na balet?
- Jutro?
- Tak.
- Oczywiście – mała rzuciła mi się na szyję.
- Dobra, to jak śpisz u mnie to idź się już myć – powiedziałam, a ta pobiegła do swojego pokoju i wzięła rzeczy. Co jak co, ale to był wcześniej też jej dom, więc własny pokój miała.
Za jakieś 5 minut mogłam usłyszeć plusk wody. Zapatrzyłam się w przestrzeń.
- Nie mów, że to oglądasz – wyrwał mnie z zamyślenia brat.
- To klasyk – uśmiechnęłam się do niego.
Podał mi kubek czekolady. Kiedy byliśmy mali, zawsze tak właśnie oglądaliśmy bajki. O ile oczywiście nie żarliśmy się w tej chwili.
- A więc Justin, tak? – zaczął ruszać znacząco brwiami, a ja na niego spojrzałam jak na idiotę.
- Ale o czym ty w ogóle mówisz?
- Moja mała Sherean znalazła sobie nową zabaweczkę – połaskotał mnie w brzuch.
Był jednym z niewielu, którym nie przeszkadzała moja ‘zmiana’, wręcz miał z niej pewien ubaw.
- Nie – odpowiedziałam zbyt szybko.
Jego wyraz twarzy się zmienił. Ściągnął brwi.
- Niemożliwe – wytrzeszczył oczy.
- Co?
- Coś do niego masz – znów zaczął ruszać brwiami.
Co on z nimi ma!?
- Nie! – zaprzeczyłam od razu i wstałam z kanapy.
Poszłam do kuchni pogrążona w przemyśleniach. Co ja w życiu robię nie tak? I tak źle, i tak nie dobrze? Ugh…
- On ma rację – głos wyrwał mnie z zamyślenia. 



---------------------------------------------------
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
jak zawsze xx.
To ostatni rozdział przed moim wyjazdem, strasznie się denerwuje ostatnio i mam nadzieję, że przynajmniej rozdział wyszedł względnie.
To co? Do napisania?
Wracam 18, więc rozdział postaram się dodać 19 sierpnia (najprawdopodobniej!)
Buziaki xx.

Candice


sobota, 27 lipca 2013

Chapter 7: Hope

Z dedykacją dla wszystkich Beliebers obecnych na dzisiejszym zlocie w Warszawie ♥

Justin’s POV
Mężczyzna miał najprawdopodobniej trochę ponad dwudziestkę. Był ubrany elegancko. Ciemny granat garnituru kontrastował z bielą koszuli. Wyglądał trochę jak biznesmen. Za to dziewczyna, też w podobnym wieku miała na sobie ołówkową spódnicę, dopasowaną bluzkę z delikatnym dekoltem i czarne szpilki. Mimo obcasów nadal była niższa od niego.
- Co to ma znaczyć? – odezwałem się wreszcie.
- Sam się niedługo dowiesz – odpowiedział i poszedł gdzieś w głąb domu.
Początkowo miałem za nim iść, ale zrezygnowałem. Czuł się jak u siebie. Zastanawiałem się kim jest, ale się nie zapytałem. Logiczne nie? W sumie powinienem się cieszyć, że mnie nie wyrzucił.
Po… no nie wiem, 15 minutach? Usłyszałem jak kolejna osoba wchodzi do domu. Tym razem wyszedłem z kuchni, by zobaczyć kto to. W hallu, przy drzwiach stała Sherean i patrzyła się na torebkę, którą najwyraźniej zostawiła ta dziewczyna. Zmarszczyła brwi i podniosła wzrok.
- A ty co tu jeszcze robisz? – spytała, nie wiem czy ten ton miał być groźny, ale w każdym razie i tak już byłem, że tak powiem, zmartwiony.
Chyba dała sobie ze mną spokój, bo powędrowała do salonu, najwyraźniej zajmując się gośćmi.
Poszedłem za nią. Zdążyła przekroczyć próg obszernego salonu i zarejestrować, kto właśnie przybył, a rzuciła się chłopakowi w ramiona.
- Brian!
- Cześć siostrzyczko – uśmiechnął się mężczyzna, przytulając ją.
I wszystko jasne.
Po chwili rodzinnych uścisków – tak by the way nie wiedziałem, że ona potrafi być taka radosna –zwróciła się do dziewczyny.
- Hej, Hope. Miło cię widzieć – obdarzyła ją promiennym uśmiechem i pocałowała w policzek.
Tak znowu się wtrącając, jej uśmiech był naprawdę jednym z najpiękniejszych widoków na świecie, nie przesadzam.
Stałem tak w progu i w sumie nie wiedziałem co ze sobą zrobić. No bo co ja mogę?
- Nie przedstawisz nas? – spytał, jak się dowiedziałem, jej brat, posyłając mi ten ‘swój’ uśmieszek.
- Ach tak… - Sherean podrapała się po karku. – To jest Justin, wczoraj Jake z Jack’iem zrobili z niego worek treningowy przeze mnie.
Chłopak zmarszczył brwi.
- Jak to przez ciebie? – spytał lekko zdziwiony.
- Długa historia.
- Ja mam czas.
- Ale ja nie.
Tak, zdecydowanie ta dwójka bardzo dobrze się dogaduje. Widać, że rodzeństwo.
Blondynka podeszła do stolika, przeglądając pocztę.
- O właśnie! Chcesz odebrać Lily? Na pewno się ucieszy – zaproponowała.
- Jasne, o której kończy?
- Za jakieś dwie godziny.
- To akurat. Chcemy jeszcze z Hope załatwić parę spraw na mieście to się będziemy zbierać.
- Okay – rzuciła pod nosem.
Przypominam, że ja nadal nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić.
- O, Sherean!? – krzyknął pod drzwiami.
- Co?
- Zamówiłaś wieniec?
- Tak.
- To dobrze – odpowiedział już trochę posmutniałym tonem.
Zostaliśmy sami. Nadal czułem się nie swojo. Na dodatek ona usiadła na kanapie i zaczęła oglądać, jak już zdążyłem się zorientować, NCIS.
- Zawsze oglądasz takie rzeczy?
Znów zacząłem paplać o byle czym jedynie po to by przerwać męczącą ciszę.
Wydała z siebie jęk niezadowolenia. Takie ‘ugh…’
- Czemu nadal tu jesteś? – powiedziała podirytowana.
- Bo chcę porozmawiać.
- Rozmawiałeś wczoraj, wystarczy, możesz już iść.
Trochę mnie już denerwowała, nie powiem.
- Chcę przeprosić – wysiliłem się na grzeczny ton.
- Za co? – widziałem, że się zdziwiła, ale nadal próbowała być niewzruszona.
- No za wczoraj – teraz to ja podrapałem się po karku.
Sherean’s POV

Drapał się po karku. Był zdenerwowany. Ale czym? Przecież to wszystko moja wina! Nie odzywałam się do niego jakby była obrażona, ale to nie było tak.
- Co? Przepraszasz mnie za to, że każdy uważa cię za moją nową zabawkę? Naprawdę chcesz mieć taką opinię? Nowa zabawka Sher? Serio? – chwila ciszy. – Mogę się założyć, że mój brat też tak myśli… - zacisnęłam usta w cienką linię i odwróciłam wzrok.
Podszedł do kanapy, ale nie usiadł koło mnie. Wpatrywałam się ślepo w ekran i obserwowałam jak Tony ponownie dostaje w łeb od Gibsa.
- A jestem nią? – spytał.
Zachciało mi się płakać. Nie, po mimo wszystko nią nie był. Chciałam z tym skończyć, ale nie mogłam. Nie odpowiedziałam. Czułam na sobie jego wzrok, ale wciąż wpatrywałam się w jeden punkt. Nie wiem ile mogło to czasu zająć, ale czułam się jakbym siedziała tak z jakąś godzinę. Powstrzymywałam łzy, które jak na złość pojawiały się w moich oczach. Czemu zawsze rozpłakuję się przy nim?
Wreszcie się ruszył. Ale nie w tym kierunku co bym chciała. Tak naprawdę, sama nie wiedziałam czego chcę. Kierował się do wyjścia. Najwyraźniej moje milczenie uznał za odpowiedź twierdzącą i przyjął sobie do serca wcześniejsze słowa, chciał stąd iść. Ale ja już nie chciałam. Wiecie, kobieta zmienną jest, a ja już w szczególności. Słyszałam jak jego buty spotykają się z podłogą w hallu. Wiedziałam, że zaraz wyjdzie, ale nie mogłam nic powiedzieć, mimo że chciałam.
Słyszałam jak otwiera drzwi. Serce mi zaczęło bić szybciej. Dlaczego? Nie wiem. Dlaczego się nim tak przejmuję? Też nie wiem. Może dlatego, że przeze mnie został pobity? Może dlatego, że przeze mnie ma teraz opinię mojej nowej zabawki? Nie chciałam tego. To trwało już za długo i Jake trafnie uświadomił mi, że tak nie powinno być. Każdy tęskni za starą Sherean, bo obecna wszystkich krzywdzi.
- Nie jesteś – z moich ust nareszcie wydostała się odpowiedź.
Usłyszałam jak drzwi się zatrzymują, ale po chwili jednak się zostały zamknięte. Poszedł. Myślałam, że wróci, ale nie. Tak po prostu wyszedł. Ale czego ja się spodziewałam? Sama mu kazałam wyjść. Teraz jak otaczała mnie jedynie cisza, zrozumiałam swój błąd. Siedziałam ubiegłej nocy w sypialni i patrzyłam jak Justin śpi tylko dlatego, że nareszcie nie czułam się tak samotna. Nareszcie w moim domu zawitał ktoś prócz Dority, gosposi, która przychodzi z wiadomych przyczyn i nie opuściła mnie tylko dlatego, że obiecała mojej mamie, że się nami zajmie. Lily jest u Taylor, Brian z Hope w Nowym Jorku, chłopaki mieszkają jakieś 5 minut drogi stąd, a ja uprawiam masochizm i siedzę w tym wielkim domu sama.
Studiuję psychologię, ale jego jeszcze do końca nie rozgryzłam. Czemu został? A co ważniejsze, czemu teraz odszedł? Zrozumiałam, że z niewiadomych przyczyn chciałam, by tu był.
Skuliłam się na kanapie i leżałam tak roniąc jedną łzę za drugą. Aż zadzwonił dzwonek do drzwi. Poderwałam się, budząc w sobie tą beznadziejną nadzieję, którą za wszelką cenę, przez ostatnie 3 lata chciałam wyłączyć.



--------------------------------------------------------------
Musicie mi dziś wybaczyć, że piszę bez składu, ale jaram się dzisiejszym zlotem Beliebers w Warszawie *-*
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
jak zawsze
szkice mi się kończą i w piątek wyjeżdżam, więc dodam jeszcze jeden rozdział i 2 tygodnie przerwy, ale i tak Was kocham.

Candice 


wtorek, 23 lipca 2013

Chapter 6: Toy

Justin’s POV
Obudziłem się czując dym papierosowy. Otworzyłem oczy i zobaczyłem siedzącą na krześle w rogu blondynkę. Co prawda nie paliła w tej chwili, ale zapach wskazywał na to, że niedawno skończyła to robić. Patrzyła na mnie z niewzruszonym wyrazem twarzy. Nie zmieniła go nawet kiedy na nią spojrzałem. Podniosłem się do pozycji siedzącej i chwilę na nią patrzyłem.
- Czemu tu jesteś? – spytałem.
Nawet się nie poruszyła. To nie była reakcja, której oczekiwałem, ale w sumie się nie zdziwiłem. Miałem już tego powoli dość.
- Teraz masz zamiar się do mnie nie odzywać, tak? – czułem jak ciśnienie mi się podnosi.
Podniosła się powoli, ze stoickim spokojem. Już myślałem, że do mnie podejdzie, ale nic takiego nie miało miejsca. Olała mnie ponownie i wyszła bez słowa. Nie byłem pewien czy dam radę, ale musiałem za nią iść. Nawet nie wiedziałem czy powinienem być wdzięczny, że mi pomogła, czy raczej wściekły, bo to przez nią, a teraz na dodatek mnie ignoruje. Zanim zdążyłem wstać, zauważyłem że coś opadło na podłogę. Podniosłem starannie złożoną kartkę. Nie wiem dlaczego tak pomyślałem, ale od razu przyszło mi na myśl, że nawet taki o to zwykły kawałek papieru, tak doskonale pasuje do całego wnętrza. Tak, to była rezydencja. I wcale bym się nie zdziwił gdyby Sherean była kolejną snobką obnoszącą się z wyższością do innych. Bo przecież widziałem jej zachowanie w stosunku do chłopaków. Jednak coś mi mówiło, że ono nie miało nic wspólnego z jej pieniędzmi.
Otworzyłem kartkę, a na niej ujrzałem starannie wypisane parę słów zwróconych do mnie.
Jak będziesz gotowy to idź do domu. Samochód stoi przed domem. Zjedz coś przed wyjściem. Postaraj się niczego nie zepsuć.
Sherean
Wcześniej, gdy pisaliśmy była milsza. Teraz miałem wrażenie, że te kilka lakonicznych zdań są niezwykle oschłe. Z którąkolwiek dziewczyną bym nie rozmawiał, zawsze kończyła swoją wypowiedź miły akcentem, buziakiem, uśmiechem, ale nie ona. Ona musiała być inna. Intrygująca. Tak intrygująco inna.
Sherean’s POV
Miałam już tego serdecznie dość. Nie tego, że moje niezwykle burzliwe życie towarzyskie jest jeszcze bardziej skomplikowane. Nie tego, że w moim domu jest Justin, którego pobito z mojego powodu i nie tego, że Jake zostaje przy swoim. Mam dość siebie, tej siebie którą sama stworzyłam. Myślałam, że tak będzie lepiej, ale się myliłam. Teraz już nie mogłam się zmienić. Nie wiem czy to dlatego, że zwyczajnie nie chciałam, czy może dlatego, że było mi głupio. No sami pomyślcie. Tak nagle, TA Sherean Collins powraca do swojej słodkiej wersji. To na pewno nie wzbudzi podejrzeń #sarcasm
Po 5 minutach mojej jazdy byłam pod budynkiem siedziby The Host. Był on dość spory, bo obecnie to właśnie w nim mieszkali chłopcy. Nie mieszkałam razem z nimi z kilku powodów. Raz – miałam swój ogromny dom, który zajmowałam z kilko osobistych powodów. Dwa – nie wiem czy wytrzymałabym z tą całą zgrają sama.
Kiedy weszłam do salonu, zapadła grobowa cisza. Żadna osoba z obecnych tutaj nie lubiła, gdy byłam ‘nie w humorze’, a dziś mój humor był popsuty od rana. No w sumie od wczorajszego wieczoru, ale to szczegół, na jedno wyjdzie. Stanęłam z założonymi rękoma i patrzyłam na każdego z osobna.
- Czekam – oznajmiłam surowym tonem.
W tym momencie cała banda spojrzała się na mnie jakby mi z tyłka krzak wyrósł. Ugh
- W tej chwili macie mi wyjaśnić co się stało wczorajszego wieczoru – zażądałam.
- Nie rozumiesz… - Eddy jak zwykle chciał podratować sytuację.
Za to go głównie cenię. Zawsze potrafi wziąć na klatę całe to gówno, w które cala reszta potrafi się wpakować. A to jest niestety bardzo częste.
- Chcemy twojego dobra – zdecydował się kontynuować.
Miałam dość kłótni także się nie odzywałam.
- Wiemy jak zachowuje się Bieber, przy nim poprzednia Sherean nigdy nie wróci… - znów ten temat, aż musiałam skomentować.
- A co jeśli ja nie chcę żeby stara Sherean wróciła?
- Zrozum, chcemy dobrze – zdążył to powiedzieć, do pokoju zawitał Jake.
- On też chciał zrobić dobrze. Ale chyba nie dla mnie – wrzasnęłam wskazując na nowoprzybyłego.
Nie miałam pojęcia co miał reprezentować jego wyraz twarzy. To jakaś wybuchowa mieszanka złości, żalu, przygnębienia, zawodu… jakby żałował mojej reakcji, ale nie tego co zrobił.
- Bieber musi zniknąć. Jeśli ty się do tego nie przyczynisz, to my to zrobimy, ale już więcej go nie zobaczysz. Nikt go nie zobaczy – olał moją wypowiedź, ale to jego słowa wkurzyły mnie bardziej.
Chwyciłam swoją torebkę i zatrzymała się przy samym wyjściu. Wszystkie pary oczu były zwrócone w moją stronę.
- Nie.
To było takie głośne, nie znoszące sprzeciwu ‘nie’.
Nie mogłam pozwolić, by znowu zrobili krzywdę Justinowi, wystarczy. Z drugiej strony modliłam się, by go już u mnie nie było. Miałam już dość chłopaków jak na… miałam dość chłopaków.
Justin’s  POV
Dochodziła 3 p. m., trochę się nudziłem. Nie wiem dlaczego jeszcze nie wyemigrowałem do swojego mieszkania, ale coś mnie tu trzymało, nie chciałem iść. Chciałem porozmawiać z Sherean. Mimo wszystko. Siedziałem w salonie na kanapie i skakałem po kanałach. Pingwiny z Madagaskary, Ekipa z New Jersey, Castle, Zemsta… nic nie ma. Pomijam to, że znam jedynie połowę z tego i już po tytule stwierdzam, że to chała, ale serio… brzmi beznadziejnie.
Nagle usłyszałem hałas. Wyłączyłem telewizor, i tak bym nie oglądał. Nasłuchiwałem dalej. Usłyszałem kluczyki przekręcające się w zamku. Sher. Podszedłem do drzwi. Moment. A jeśli znowu będzie to samo? Jeśli będzie chciała mnie wyrzucić, w ogóle mnie nie słuchając? Może lepiej się przenieść do kuchni. Tak też zrobiłem. Słuchałem co będzie dalej. Jakieś ciężkie buty miały styczność z podłogą w hallu. Zmarszczyłem brwi. To nie mogła być ona.
Po chwili usłyszałem stukot obcasów. To już może być ona, ale kto jeszcze przyszedł.
- Daj to – usłyszałem męski głos.
Posiadacz owego głosu pojawił się z wielką walizką w drzwiach kuchni.
Stanął w miejscu, odstawiając bagaż i przyglądał mi się uważnie.
- Kochanie co się dzieje? – u jego boku stanęła drobna brunetka z burzą kręconych włosów.
- Oh… - dodała po chwili.
Mężczyzna delikatnie się uśmiechnął. Miał takie same oczy jak Sherean.
- Myślę, że nasza Sher ma nową zabawkę – patrzyłem na niego w osłupieniu.
Szczerze mówiąc trochę mnie niepokoiło jego spojrzenie. Zdecydowanie nie należało do najmilszych. Mimo wszystko na samo słowo ‘zabawka’ dłonie uformowały mi się w pięści.


--------------------------------------------------------------
I jak? Jak myślicie: jak zareaguje Justin?
Obiecałam, że dziś dodam i dodaję.
Wcześnie, bo zaraz wychodzę i wolną chwilę będę miała dopiero wieczorem.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Reguła cały czas ta sama.
Kocham Was
Candice xx.

piątek, 19 lipca 2013

Chapter 5: Wait

specjalnie dla @Olliiwia, jakby nie ona, to rozdział pojawił by się jutro
Buźki xx.
Sherean’s POV
- Gdzie idziesz? Wracasz do domu? Podwieźć cię? – obrzucił mnie mnóstwem pytań na raz, a ja byłam dość zdezorientowana przez to co działo się za plecami Eddy’iego.
- Nie, dam radę. Muszę już iść – powiedziałam dopiero po chwili nie spuszczając oczu z bójki, która miała miejsce jedynie paręnaście metrów od nas.
- Posłuchaj Sher… - zagrodził mi drogę.
Chwila… Ten dupek doskonale wiedział co się dzieje. Miałam złe przeczucia.
- Co wy kurwa robicie?! – warknęłam i odtrąciłam go do siebie.
Podbiegłam do chłopaków jak najszybciej mogłam.
Wprost nie wierzyłam w to co zobaczyłam. Niewiele myśląc rzuciłam się na Jake’a i Jacka. Siły może nie miałam tyle co oni, ale no proszę was… mam starszego brata. Musiałam sobie w dzieciństwie jakoś radzić. Podeszłam swoim sposobem najpierw Jake’a i skutecznie odciągnęłam go od, jak się okazało, Justina. Z Jackiem było już łatwiej.
- Co ty wyprawiasz?! Pogrzało cię już do końca?! – najechałam na niego.
Uśmiechnął się, a ja mogłam już podziwiać jak z jego rozciętej wargi płynie krew. Skrzyżowałam ręce na piersiach nie zwracając na razie większej uwagi na leżącego koło mnie chłopaka. Kątem oka widziałam, że już powoli się zbiera.
- Nareszcie się pojawiłaś – zaśmiał się bezczelnie, a we mnie zawrzało. – Może powinienem częściej bić Biebera.
- Jesteś niemożliwy – nie byłam przyzwyczajona do ‘takiego’ Jake’a.
Zawsze to on właśnie był tym dobrym, idącym na kompromis. Nie znam go od wczoraj. Teraz byłam w szoku. Ten poszarpany, posiniaczony i z rozciętą wargą chłopak nie mógł być Jake’iem. To on jedyny nadal wierzy w moją przemianę, to on właśnie chce wydobyć ze mnie starą, słodką Sherean, a teraz co? Bije chłopaka, z którym przyszłam. No okay, można się wkurzyć, ale on mnie przecież zna!
Patrzył na mnie z głupawym uśmieszkiem. Dało się zauważyć, że procenty wzięły kontrolę.
- Zawiodłam się na tobie – mój głos był… no miły nie był, ale ja miły mam rzadko kiedy.
- Tak jak ja co dzień na tobie – byłam w szoku.
Nigdy tak do mnie nie powiedział. Może przez to, że już nie był trzeźwy nareszcie się odważył.
Nikt nie miał odwagi powiedzieć mi, że się na mnie zawiódł, więc jeszcze nie byłam na to przygotowana. W moich oczach pojawiły się łzy, ale twardo nie pozwalałam im spłynąć po policzkach. Jake zauważył co się dzieje i od razu zmienił wyraz twarzy.
- Ja… - już chciał coś powiedzieć, ale ja mu nie dałam.
- Po prostu idź. Idź już, okay? – mówiłam, a głos trochę mi się łamał.
Stałam i patrzyłam ślepo w chodnik. Chłopaki jeszcze przez chwilę wahali się czy zostać, ale w końcu odeszli. Zapadła cisza. Zapomniałam o Justinie, który leżał obok. Łzy coraz bardziej piekły mnie w oczy, więc zacisnęłam je jak najmocniej. Niestety jedna jedyna oznaka mojej słabości powoli spływała mi po policzku. Jakby chciała mi zrobić na złość i jak najdłużej utrzymywać się na mojej skórze, by pokazać całemu światu, że jestem słaba. Żeby każdy wiedział. Tak Sherean Collins płakała! Zostało w niej coś z jej dawnego ‘ja’…
Czułam się jakby ktoś chodził po ulicy z wielkim transparentem obwieszczającym to światu.
Pociągnęłam nosem.
- Hej – powiedział delikatnie. – Nie płacz – a więc wiedział.
Przez to zachciało mi się płakać jeszcze bardziej. Zawiodłam Jake’a, Eddy’ego, pewnie Briana też, ale przede wszystkim samą siebie.
Justin próbował wstać. Nagle wydał z siebie jęk i opadł z powrotem na zimny chodnik trzymając się za nogę. Od razu kucnęłam przy nim i podniosłam delikatnie jego dłoń, by zobaczyć co się stało. Miał całą opuchniętą kostkę. Skrzywiłam się na samą myśl, że to przeze mnie.
- Chodź, pomogę ci – wstałam i pomogłam mu wstać.
Aż się zdziwiłam na moją barwę głosu. Byłam tak uprzejma, że aż nie wierzyłam. To chyba jakieś zadośćuczynienie za jego krzywdy.
Kiedy już stał z moją pomocą, chwyciłam go za tors, owinęłam jego rękę wokół mojego ramienia i pomagałam mu iść. Dobrze, że pamiętałam gdzie zaparkował. Szliśmy w ciszy.
Usadowiłam go na siedzeniu pasażera.
- Gdzie jedziemy? – spytał się, kiedy to zdał sobie najwyraźniej sprawę, że raczej nie mam zamiaru go odwieźć do domu.
Hello! Nie wiem gdzie mieszka. No fakt faktem, że mógł mnie poprowadzić, ale ja musze zrobić o swojemu.
Już po chwili byliśmy pod moim domem.
Justin’s POV
Sherean pomogłam mi się dostać do jej domu. Był przerażająco wielki. Zaprowadziła mnie do jakiegoś pomieszczenia, które po zapaleniu światła okazało się być sypialnią. Pokierowała mną i już po chwili leżałem sobie wygodnie na łóżku. Bez słowa wyszła. Chciałem się spytać gdzie idzie, ale nie zdążyłem. Nie rozumiem tej dziewczyny. No dobra, pomijam fakt, że większości nie rozumiem, ale jej szczególnie. Śmiem twierdzić, że Jake ma z nią silniejsze relacje, ale o co chodzi z tą jej zmianą to nie mam pojęcia. Siedziałem w ciszy i w środku chciałem by wróciła. Nie wiedziałem co robić. Nie ruszę się z łóżka, bo zwyczajnie nie dam rady.
W tej całej, już zaczynającej mnie niepokoić ciszy, usłyszałem kroki Sher. Były coraz głośniejsze i tuż po chwili pojawiła się z jakimiś… no z czymś w rękach. Usiadła koło mnie na łóżku nadal się nie odzywając. Skupiała się na swoich czynnościach, w ogóle nie zaprzątała sobie głowy jakimikolwiek słowami. Zaczęła delikatnie przemywać mi rany. Woda utleniona trochę mnie szczypała na co syknąłem. Oczywiście zero reakcji z jej strony. Przykleiła plaster w miejsce, w którym moja ręka miała bliskie spotkanie z niezbyt równych chodnikiem i tym samym skończyła to co miała zrobić. Wysiliła się na uśmiech.
- Myślę, że jutro już będzie lepiej, ale dzisiaj zostaniesz u mnie – znów chciała odejść nie zwracając na mnie większej uwagi. #nice
- Poczekaj – nie wiem po co to powiedziałem, ale samo wyszło.
Teraz najgorsze: co dalej?
- Możesz mi wyjaśnić co się stało na festynie? – wymyśliłem coś na biegu, żeby ją tylko zatrzymać.
Przez jej twarz przebiegł grymas złości, potem widziałem już tylko smutek. Spuściła głowę. Znów cisza. Za wszelką cenę chciałem ją przerwać.
- Czemu mi nie powiedziałaś o Jake’u? Wyszedłem przez ciebie na idiotę – nagle ogarnęła mnie złość. – W co ty się bawisz?! Nie będę twoim kolejnym trofeum!
Dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona, potem jej brązowe oczy przesłoniły łzy. Zamurowało mnie. Co ja zrobiłem…? Nie wiem czy na moje szczęście, czy też nie, ale nie powiedziała nic. Za to zacisnęła pięści i wyszła. Zgaduję, że to nie najlepiej.
Brawo Justin.

-------------------------------------------
I jak? Nie wiem czy się udał, ale ocenę pozostawiam Wam xoxo.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
to na prawdę pomaga
+ przypominam, że jest takie coś jak zakładka 'Informowani' xD
+ wszelkie pytania można zadawać najlepiej na
Twitterze: @yo_shawties
(najczęściej bywam ;))
Do następnego
Candice xx.

wtorek, 16 lipca 2013

Chapter 4: Obstacle

Sherean’s POV
Na razie nie było tak źle. Szliśmy w tłumie ludzi, a Justin za czymś się oglądał. Nie podobało mi się to. To nie było jak prawdziwa randka. Czyli nawet nie powinnam czuć wyrzutów sumienia co do Jake’a? Dobra, to było zabawne. I tak bym ich nie miała. Dawno się ich pozbyłam, a teraz świat jest wspaniały. Ach…
Niemniej jednak, Justin się mną nie przejmował, a to mi się nie podobało. Trzeba było to zmienić. Niestety moje genialne pomysły się skończyły. Najwyraźniej przekroczyłam jakiś limit, więc zaczęłam się rozglądać tak jak on. Przeczesałam tłum zdesperowanych ludzi. Jedni mieli wymalowaną na twarzy chęć nawalenia się do nieprzytomności, inni chcieli się wyżyć seksualnie, ale to ta skrajna grupa. Są też ci ‘normalni’, którzy w swoich pozornie idealnych rodzinkach przyszli zwymiotować na rollercoasterze. Z reguły, zważając na chłopaków, siedziałam z tymi niewyżytymi ćpunami, którzy zrobiliby wszystko choć za jedną działkę. Jednym słowem – zawsze było zabawnie.
W pewnym momencie mój wzrok natrafił na parę znajomych twarzy. Okay…
Justin’s POV
Wiedziałem, że raczej sobie tym nie punktuję, ale nie zwracałem na nią większej uwagi. Dobra, to się nadrobi. Musiałem w pierwszej kolejności znaleźć klientów, żeby się pozbyć części towaru albo chociaż The Host. Wczoraj Ryan przesłał mi ze dwie fotki, na których jest ze 3 dilerów.
Chyba los mi sprzyjał, bo zobaczyłem ich między tłumem. Od razu tam ruszyłem, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że nie przyszedłem sam. Odwróciłem się i zobaczyłem jak Sherean kłóci się z jakimś grubasem, który zagrodził jej drogę. Zaśmiałem się pod nosem i podszedłem bliżej The Host. Byłem pewien, że dziewczyna zaraz mnie znajdzie. Jest bystra.
- Widzę Justin Bieber we własnej osobie – wyczułem odrobinę drwiny w głosie wysokiego bruneta.
Szedł pierwszy jakby był wyżej w tej ich całej hierarchii.
- Moja sława mnie wyprzedza – uśmiechnąłem się zwycięsko, ale jego to nie ruszyło.
- Eddy Grandwill – wyciągnął dłoń.
Najwyraźniej chciał załatwić wszystko pokojowo. Tym lepiej dla mnie.
Ścisnąłem jego dłoń.
- Jake Somers – wskazał tego po swojej prawej. – Jack Wood – teraz tego po swojej lewej.
Pokiwałem tylko głową, a oni zrobili to samo.
Stałem z rękami w kieszeniach, a Eddy mi się tylko przyglądał.
Po chwili poczułem jak za moimi plecami staje Sherean. Chłopaki od razu na nią spojrzeli. A mi o to właśnie chodziło.
- Co ty tu robisz? – powiedzieli w tym czasie Sher i… Jake? Tak, Jake. Widziałem jak Eddy zaciska mocno szczękę. Chyba ja o czymś nie wiem…
- Znowu to samo… - powiedział cicho.
-Myślałem, że już jest lepiej – mówił Somers patrząc na dziewczynę.
Ona patrzyła na niego, a ja skakałem wzrokiem z jednego na drugie.
O co tu kurwa chodzi?!
- Nie możesz odpuścić?! – powiedziała ciut za głośno i kilka osób spojrzało w naszą stronę.
I zgadnijcie co? Się nie przejęła. Nawet mnie to nie zdziwiło.
- Ja się już nie zmienię Jake, raz to zrobiłam!
- Ale zrobiłaś to źle! – warknął na nią.
Niektóre dziewczyny skuliły by się na ten ton, ale nie ona. Ona najechała go jeszcze bardziej.
- Nie moja wina, że chcesz mnie naprawić – prychnęła.
Reszta zdawała się być znudzona tym co mówią, a ja nie miałem pojęcia o czym oni gadają.
- Kurwa Sherean. Znudziłem ci się? I teraz wszystko zacznie się od początku, bo Bieber jest twoją nową zabawką?!
- Ej! – trochę się oburzyłem. – Nie jestem niczyją cholerną zabawką! Czy ktoś mi może powiedzieć co się dzieje?
Olali mnie. Tak najzwyczajniej. Ugh…
- Od śmierci Willa jesteś taka – powiedział już ciszej, ale jakimś grobowym tonem. – Może już wystarczy.
Obserwowałem teraz blondynkę, która w skupieniu wpatruje się w chłopaka, który najwyraźniej chciał jej coś udowodnić, wmówić. Nie wiem, nie orientuję się w temacie. Ścisnęła dłonie w pięści jakby chciała walczyć, ale jej oczy się przeszkliły, a mi od razu zrobiło jej się żal.
- Pieprz się – powiedziała wreszcie. Nie… ona to wysyczała.
- Pieprzcie się wszyscy – dodała i ostatnie groźne spojrzenie posłała właśnie mnie.
Cudownie.
Patrzyłem jak odchodzi. Tym samym mogłem jeszcze przez chwilę posłuchać jak chłopaki rozmawiają. Pozornie wyłączając się i wciąż patrząc na oddalającą się kobiecą sylwetkę, wyłapałem każde słowo.
- Pięknie – powiedział Grandwill. – Po prostu musiałeś wspomnieć o Willu – dodał z wyrzutem, kierując swoje słowa w stronę Jake’a.
- Nie moja wina – wysyczał tamten.
- Owszem twoja. Wiesz jaka ona jest.
Zaintrygowała mnie ta sprawa nie powiem.
Eddy odszedł, ale poczułem na sobie czyjś wzrok. Odwróciłem się i zobaczyłem jak Jake próbuje wypalić mi dziurę w głowie.
Spojrzałem pytająco.
- To przez ciebie – powiedział takim tonem, jakby mi groził.
Potem nie czekając na moją odpowiedź, odszedł. Debatowałem w głowie co miał na myśli, ale w pewnej chwili przestałem się tym przejmować. Miałem robotę. Coś jednak mnie ruszyło by znaleźć dziewczynę. Szukałem jej dobre… pół godziny? Nie, więcej. Ale nie było po niej ani śladu. Jakby się rozpłynęła. Nie chwaląc się, po drodze zdążyłem pozbyć się większości białego proszku.
Kiedy nie miałem przy sobie już nic z tego co miałem się pozbyć, było już ciemno. Przez cały czas rozglądałem się za Sherean, ale bez skutku. Postanowiłem wrócić do domu. Przekląłem się w duchu za zaparkowanie tak daleko. Chciałem już opuścić to miejsce. Byłem zmęczony, a to był zdecydowanie dziwny dzień. Szedłem z rękami w kieszeniach i ze spuszczoną głową dopóki ktoś przede mną nie stanął.
Sherean’s POV
Chyba jestem wspaniała w ukrywaniu się. Nikt mnie nie znalazł przez cały wieczór. A może wcale mnie nie szukali? W tej chwili jest mi obojętnie. Rozumiem, że Jake naprawdę myślał, że uda mu się mnie z powrotem zmienić, ale ja wiem, że to się nie stanie. Po prostu nie umiem wrócić do tej starej mnie, która była niewiarygodnie słodziutka. Już nie. Jeszcze tylko czasami nachodzą mnie wyrzuty sumienia, ale tylko czasem. Nikt mnie nie rozumie. Nie rozumie tego, że trudno kochać kogoś, kto kiedyś w końcu cię zrani. Już raz zostałam zraniona i mój limit się wyczerpał. Już ja się o to postaram.
Idąc tak ciemną ulicą i rozmyślając nad wszystkim, za wszelką cenę nie pozwalałam sobie na płacz.
W pewnym momencie zobaczyłam w oddali trzy sylwetki. Trzech mężczyzn. Ściągnęłam brwi ze zdziwienia. Kogoś mi przypominali. Nagle dwóch rzuciło się na trzeciego. Już po chwili leżał na ziemi.
Zaczęłam iść szybciej dopóki ktoś nie stanął na mojej drodze.


-----------------------------------
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Mam trochę wrażenie, że piszę dla samej siebie, a jednak chciałabym mieć większe grono odbiorców, więc jeśli chcecie mi pomóc to by mi było bardzo miło ;3
Nie wiem kiedy będzie kolejny, bo muszę trochę pomyśleć nad nim, ponieważ mam dużo pomysłów i nie wiem który wybrać.
Jak na razie... do napisania xx.


piątek, 12 lipca 2013

Chapter 3: Roses

Justin’s POV
Po chwili usłyszałem dźwięk przychodzące wiadomości. Uśmiechnąłem się sam do siebie i odblokowałem telefon. Moim oczom ukazał się sms od Sherean.
Jaką?
Chwilę się zastanawiałem na odpowiedzią, ale już niedługo pojawiła się na ekranie.
Porwę cię jutro, okay?
Byłem zadowolony ze swojego doboru słów.
Może…
Zaśmiałem się. Wiedziałem, że się zgodzi.
To o 4 p.m. ;)
Wpatrywałem się ślepo w telefon aż nareszcie pojawiła się kolejna wiadomość.
Niby gdzie?
Znajdę cię Słońce xx.
Okay x.
Myślałem, że będzie gorzej, ale ku mojemu zaskoczeniu, niewiarygodnie łatwo poszło. Jeszcze tylko szybka wiadomość do Ryana i będę mieć jej adres.
Wystukałem kilka słów na klawiaturze i po jakiś 15 minutach miałem potrzebne informacje. Aż nie mogłem uwierzyć. Mieszkała w jednej z najbogatszych dzielnic w Los Angeles. Zadziorna dziewczyna z dobrego domu, podoba mi się.
Pomijając to. Mój plan nie miał wad. Jutro miał się odbyć festyn. Wiem - głupie, ale był bardzo popularny. Festyn = masa ludzi = klienci = kasa. A o to w tym wszystkim chodzi. Jestem trochę na przegranej pozycji, bo działam sam, a nie tak jak The Host, ale mi to nie przeszkadza, więcej dla mnie. Towar był gotowy, tylko czekał, aż się go pozbędę. Tym samym zrobię na złość przeciwnikom, to był jeden plus. Drugim jest to, że zawsze jest lepiej być widzianym z dziewczyną, a Sherean się do tego świetnie nadawała. Jeszcze nie widziałem dilerów z The Host, ale już widzę zazdrość w ich oczach. Ach…
Sherean’s POV
- Jutro nie pracuję
- Ale…
Chyba nie wiedział co powiedzieć. Przykre.
- Coś jeszcze? – spytałam unosząc brew.
- Nie.
Rozłączyłam się. Te moje uprzejme konwersacje.
W sumie cieszyłam się, że jutro Justin mnie ‘porywa’. Lepiej żebym nie miała styczności z chłopakami. Nawet na spotkanie z Leną nie mam ochoty. Mam tylko nadzieję, że Alex usadowił swój beznadziejny tyłek w samochodzie i jedzie do domu.
*następnego dnia*
Ostatnie machnięcie maskarą i byłam gotowa. Spojrzałam na zegarek. Cholera. Dopiero 3. Co ja będę robić przez godzinę? Wróciłam do pokoju i spojrzałam na stos książek. Niechętnie zdałam sobie sprawę, że niedługo egzaminy końcowe i wypadałoby coś sobie powtórzyć. Taka tam psychologia, nic prostszego. Cały materiał miałam w małym palcu, a wcale nie przejmowałam się zajęciami. Czysty talent. Jedyne za co mogą mnie oblać to moje rzadkie wizyty na uczelni. Chwila… ach tak, nie mogą. Zadowolona uśmiechnęłam się sama do siebie.
W gruncie rzeczy chciałam jeszcze studiować kryminalistykę, ale cóż… To być trochę przeczyło temu co robię #ironia.
Mimo wszystko zerknęłam jeszcze do książki, przekartkowałam ją i z łatwością wyłapałam najważniejsze zagadnienia. Ziewnęłam i odruchowo spojrzałam na zegarek. 50 minut minęło niewiarygodnie szybko. Miałam nadzieję, że się nie spóźni. Ruszyłam moim nic-mi-się-nie-chce tempem i po chwili byłam w salonie.
Moją uwagę zwrócił mój telefon. Na ekranie widniał komunikat informujący o nowej wiadomości. Serce mimowolnie zaczęło mi bić szybciej. Byłam już gotowa do wyjścia, a co by było gdyby nagle odwołał? Mimo wszystko nienawidziłam czegoś takiego. A tym bardziej nienawidziłam jak się mnie wystawia. Odblokowałam telefon i odczytałam wiadomość.
Chyba jednak wolałabym, gdyby Justin odwołał spotkanie…
Od Jake:
Wracam jednak dzisiaj. Będę na festynie. Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy xoxo.
Przełknęłam głośno ślinę. Stary nawyk, którego nie mogę się pozbyć. Na szczęście już po chwili wszystko było w normie. Nerwy odeszły, serce biło normalnie, zero jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Uśmiechnęłam się zadowolona z siebie. Z Jake’iem spotkam się jutro albo przyjadę do chłopaków dziś wieczorem, a teraz czas na spotkanie z Justinem.
Po chwili usłyszałam dzwonek. Podeszłam do domofonu. Przez kamerkę zobaczyłam matowo czarnego Fiskera Karma. No co? Lubię takie samochody!
Czyli Justin ma kasę, klasę i nieco wysokie mniemanie o sobie. #KochamStudiowaćPsychologię
-Tak? – odezwałam się.
- Przyjechałem cię porwać – widziałam jego śnieżnobiały uśmiech.
- Obawiam się, że nie będzie tak łatwo – zaśmiałam się cicho.
- Zobaczymy.
Ach ta jego pewność siebie.
Otworzyłam mu bramę i już po chwili był przy drzwiach. Wysiadł, pozwalając mi podziwiać go w całej okazałości. Był ubrany, że tak powiem, na luzie, ale i z klasą. Czarne spodnie, niskie w kroku #PowstrzymujęSięOdKomentarza, biały T-shirt w serek, czarna skórzana kurtka i czarne buty, jak na moje oko, marki Supra.
Czułam na sobie jego spojrzenie, kiedy byłam odwrócona, by zakluczyć drzwi.
Mało co na niego nie wpadłam, gdy się odwracałam. Podtrzymał mnie, a ja utkwiłam wzrok w tuzinie czerwonych róż. #OMG  Były piękne. Spojrzałam odrobinę w górę i natknęłam się na jego zniewalające, brązowe oczy. Pewny siebie, przystojny, będzie łatwo. Zaczęło mi być trochę żal Jake’a, ale to uczucie momentalnie minęło.
Justin’s POV
Wyglądała dobrze, a nawet bardzo dobrze. Wysokie obcasy jeszcze bardziej wydłużały jej nogi. W mojej głowie pojawiło się parę myśli, którymi się z wami nie podzielę. #cenzura
Czarne, dopasowane spodnie, luźna bluzka i krótka, czarna kurtka. Jakby się ubierała specjalnie, by pasować do mnie.
Patrzyłem w jej zaskoczenie w oczach, kiedy ujrzała mnie z bukietem kwiatów. Po takim geście zawsze było z górki. Uśmiechnięta patrzyła się w moje tak samo brązowe oczy. Jej wyglądały jak roztopiona, mleczna czekolada. Wręczyłem jej prezent, a ona wymamrotała dziękuję. Wyglądała na trochę oszołomioną. Weszła z powrotem do domu, by wstawić je do wody i po kilku minutach siedzieliśmy już w samochodzie.
- A więc gdzie jedziemy? – zapytała w pewnym momencie.
Chwilę zastanawiałem się nad odpowiedzią. No bo co jej powiedzieć? Że jedziemy na festyn i będę pracować, a ona jest po to, by zrobić na złość przeciwnikom i przyciągnąć klientów? Tak, na pewno po tym by było z górki #sarcasm
-
Na festyn – uśmiechnąłem się.
Spojrzałem na nią kątem oka.
Sherean’s POV

Upss…

--------------------------------------------------
Taka rekompensata za to, że poprzedni był do bani. Nie przyzwyczajajcie się, bo nie mam aż tyle czasu by dodawać co dwa dni rozdziały, ale ten miałam napisany ;)
Mam do Was pytanie i jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś takie zadał. Mianowicie: co ile chcielibyście widywać na Sassy Queen nowe rozdziały?
Oczywiście nie dam rady co dzień, czy też co dwa. Liczę na realną propozycję ;3 i oczywiście na komentarze ;3
Buziaki Candice xx.

środa, 10 lipca 2013

Chapter 2: Offer

Sherean’s POV
Otworzyłam drzwi, rzuciłam torbę na stolik i stanęłam na chwilę. Z salonu było słychać rozmowę i śmiech. Przetworzyłam informacje, byłam nie w tym świecie, więc nie od razu uświadomiłam sobie, że chłopaki najprawdopodobniej siedzą z tym ‘nowym’. A więc czas poznać kolesia, na którego zrzuciłam brudną robotę. Przykleiłam uśmiech do twarzy i dumnie wkroczyłam do salonu. Zatrzymałam się w progu, automatycznie kierując wzrok na nową twarz. Początkowo byłam zaskoczona, ale to szybko minęło i kontrolę nade mną przejęła złość. Zacisnęłam szczękę.
Chłopak wstał. Mina widocznie mu zbladła. Był bystry. Wiedział, że jego obecność nie jest mi na rękę, a mimo to tu przyszedł. Z drugiej strony to właśnie świadczyło o jego niewyobrażalnej głupocie.
- Sherean – odezwał się.
Nie bardzo wiedziałam jakim tonem. Nie obchodziło mnie to. Czułam jak moje długie paznokcie wbijają mi się w wewnętrzną część dłoni.
- Eddy – wyrzuciłam groźnie.
Jego mina wręcz krzyczała: wpadka. Przynajmniej zdawał sobie z tego sprawę. Olałam nowego i skierowałam się do kuchni. Nie musiałam sprawdzać czy Grandwill za mną idzie. Ja to wiedziałam.
Odwróciłam się na pięcie i skrzyżowałam ręce na piersiach. Nie zdążyłam dokończyć tych czynności, a Ed był już w pomieszczeniu z rękami uniesionymi w pokojowym geście.
- Co to kurwa ma być?! – wybuchłam.
- Uspokój się, a ci wszystko wyjaśnię… - nie dałam mu dokończyć.
- Nie wyraziłam się wystarczająco jasno? Moja rodzina ma być z dala od tego gówna! Mówiłam to, prawda?! – przełknął głośno ślinę, wiedziałam że w salonie nas słyszą, ale w tej chwili miałam to gdzieś. – A ty kurwa zatrudniasz mojego kuzyna. Pojebało cię?!
- To nie jego wina – odezwał się Alex, na którego obecność nie zwróciłam większej uwagi.
Spojrzałam na niego. Cofnął się, czym dał mi jasny znak, że osiągnęłam cel. Przestraszył się.
- Posłuchaj mnie – zwróciłam się do kuzyna. – Nie powinno cię tu być. Powiedziałam jasno. Moja rodzina nie będzie żyła w tym gównie. Nie pozwolę na to, zrozumiano? A teraz się pakuj i wracaj do domu – powiedziałam stanowczo i wyminęłam obu.
Chwyciłam swoją torbę, która zdobiła podłogę. Zmroziłam wzrokiem chłopaków w salonie. Zauważyłam, że nie ma tam Leny. Byłam ciekawa czy ona o wszystkim wiedziała.
Jeszcze przy drzwiach próbowali mnie zatrzymać, ale się nie ugięłam.
Ten popierdolony interes wciągnął już mnie, więc wystarczy tu Collinsów.
Nerwowo stukałam w kierownicę samochodu, kiedy znacznie przekraczałam dozwoloną prędkość na ulicach Los Angeles. W takim tempie szybko zajechałam pod mój dom. Muszę się pochwalić, że do najmniejszych nie należy. Wręcz przeciwnie, wygląda jak mini pałacyk. W sumie to dobrze, bo nikt nie podejrzewa takiej niewinnej Sherean, wywodzącej się z dobrego domu o handel narkotykami. Wjechałam przez bramę i zaparkowałam przed wejściem do domu. Nadal byłam mocno wkurzona. Już wiedziałam co będę robić. Chwyciłam telefon i wystukałam wiadomość do Leny:
O 20 w Brees, mam sprawę. Sherean xx.
Po chwili przyszło mi krótkie ‘okay’. Byłam strasznie ciekawa czy ona o wszystkim wiedziała. Jeśli tak, to po prostu świetnie #sarkazm. Chyba do nich jeszcze nie dotarło czemu ja to wszystko robię. A powinni się domyślić, chyba  że to skończone debile.
Chwilę po 19 już byłam gotowa do wyjścia. Byłam wniebowzięta, że znalazłam skróty do metra i będę mogła spokojnie się dziś upić. Jeżdżenie do klubu samochodem to jeden z grzechów głównych w LA.
Ludzie spoglądali na mnie, ale ja już się do tego przyzwyczaiłam. Spokojnie korzystałam z metra i nie zwracałam na innych uwagi. Wiecie dlaczego? Bo miałam ich głęboko w dupie.
Jakieś 10 minut po 20 byłam przy barze i zamawiałam pierwszego drinka.
- Hej Sher, co jest? – przywitała mnie Lena jednocześnie przywołując barmana.
Powoli sączyłam napój i dopiero po chwili dałam jej jakąkolwiek odpowiedź.
- Wiedziałaś o Aleksie? – pytałam prosto z mostu, ona wiedziała, że tak mam w zwyczaju.
Mało się nie zakrztusiła tym co właśnie piła.
- Tak myślałam – skwitowałam.
Straciłam humor na upijanie się. Dokończyłam drinka i po prostu wyszłam. Słyszałam, że Lena mnie woła, ale pozwolicie, że jeszcze raz to powtórzę: mam to w dupie. Było koło 21 więc nie bardzo wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Głowa mnie bolała, bo dawno nie piłam, w sumie nie powinnam, ale robię dużo rzeczy, których nie powinnam.
Szłam ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma i słuchałam jak moje obcasy uderzają o chodnik. Byłam pogrążona w rozmyślaniach. To nie tak, że nie chciałam, żeby akurat Alex był dilerem. Po prostu nie życzyłam tego nikomu, a że czuję się odpowiedzialna za moją rodzinę, a przynajmniej jej część, nie chciałam żeby miał styczność z jakimikolwiek narkotykami. Wiem do czego to prowadzi. Sama bym zrezygnowała, ale z tego nie ma wyjścia.
Dzisiejszy dzień, a właściwie jego ostatnie godziny, nie należały do najlepszych. Miałam tego dość. Marzyłam o prysznicu. Jak zazwyczaj zrobiłam to co chciałam i już niedługo ‘zmywałam’ z siebie cały ten cholerny dzień.
Wyszłam spod prysznica z tym cudownym uczuciem świeżości i położyłam się na kanapie. Mój boski telewizor właśnie nadawał Castle, więc zatraciłam się w kolejnym morderstwie. Zawsze odgadywałam co się stało razem z nimi.
Jak zwykle w najlepszym momencie musieli puścić reklamy. Przeklęte AXN, ale dzięki nim mogłam sobie popatrzyć jak jakiś zjarany murzyn, z dredami na głowie doi żyrafę, która je tęczę. Aż mi się zachciało skittles’ów. Akurat posiadałam pokaźnych rozmiarów paczuszkę, więc już po chwili mogłam się nimi delektować. Na ekran wrócili Castle i Beckett. Minęło 15 minut burzliwego śledztwa, a ja coraz bardziej się wciągnęłam. Niestety ktoś tak bardzo mnie kocha, że postanowił mi to przerwać. Usłyszałam bowiem dźwięk przychodzącej wiadomości.
Ehh…
Nie ma to jak być kochanym przez wkurzających ludzi.
Niechętnie podniosłam się z kanapy. W gruncie rzeczy mogłam to olać jak całą resztę, ale o dziwo tego nie zrobiłam.
Odblokowałam iPhona i spojrzałam na wiadomość. Od Justina. Mimowolnie pojawił się na mojej twarzy uśmiech.
Hej Sherean. Mam dla ciebie propozycję. Justin xx.

Podobały mi się buziaki na końcu. Miałam wrażenie, że już go miałam w garści. Tak jak to miało być. A epizod z ‘propozycją’ spad mi jak grom z jasnego nieba. On już jest mój.

--------------------------------------------------------------
Chcę Was od razu przeprosić za ten rozdział, bo według mnie nic się w nim nie dzieje i jest beznadziejny, ale był stworzony do celów wyższych. W następnym już będzie więcej akcji ;3

Dziękuję każdemu kto czyta i za każdy wasz komentarz. Są wspaniałe i bardzo motywują. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.

Przypominam, że istnieje zakładka 'Informowani' i można się zapisywać. Każdy mile widziany xx.
Buźki,
Candice xoxo.

sobota, 6 lipca 2013

Chapter 1: Prima Balerina

Ze specjalną dedykacją dla mojej niezastąpionej Mery, która zdecydowała się wyemigrować na inny kontynent... love ya, you must remember that ♥
Sherean’s POV

- Sherean! – krzyknęła mała rzucając mi się na szyję.
- Hej Skarbie! Co dziś robiłaś? – spytałam unosząc malutką istotkę do góry.
- Tęskniłam za tobą.
Zaśmiałam się lekko.
- Ja za tobą też.
Zaniosłam ją do mojego samochodu i posadziłam na fotelu pasażera.
Kiedy usiadłam obok, przypomniały mi się słowa Taylor. Nie powinnaś wozić dziecka Ferrari, czyś ty do reszty zgłupiała?! Zaśmiałam się na samo wspomnienie tego jak tłumacze jej, że to nie Ferrari.
- Zabierasz mnie na balet? – spytała swoim słodkim głosikiem.
- Tak Słonko, popatrzę jak tańczysz.
- Yay! – wydała z siebie okrzyk zadowolenia.
Z mojej twarzy nie schodził uśmiech. Była taka mała i niewinna. Nic nie wiedziała o świecie, nawet nie wiedziała czym się zajmuję. I tak miało zostać. Miała dopiero 6 lat.
Musiałam opanować przyzwyczajenia i trzymać się przepisów drogowych. No prawie. Lily bała się jak prowadziłam za szybko.
Po 10 minutach byłyśmy na miejscu. Weszłyśmy do niewielkiego, dwupiętrowego budynku. Na dole znajdowało się studio tańca. O ile wiem, to jej instruktorka ma na imię Jazzmyn. Szłam z małą za rączkę i uważnie rozglądałam się po wnętrzu. Było tu przytulnie. Cieszyłam się, że moja siostra nie uczęszcza na lekcje do jakiejś obleśnej szopy.
Spokojnie poczekałam aż się przebierze, a potem wkroczyłyśmy na salę pełną luster. Uśmiechnęłam się na sam widok rozradowanej Lilian, podbiegającej do grupki dziewczynek mniej więcej w jej wieku. Powitały się uściskami, ledwie utrzymując siebie nawzajem przy życiu. Wiedziałam, że mój uśmiech jest już w fazie, w której obnażam swoje białe zęby. Cóż na to poradzę? Kocham siostrę ponad życie.
Nagle usłyszałam czyjś głos:
- Ty pewnie jesteś Sherean – był kobiecy.
- Miło cię poznać Jazzmyn – powiedziałam nie odwracając się.
Po chwili dziewczyna stanęła przede mną.
- Skąd…? – spojrzała na mnie podejrzliwie, uśmiechając się mimo to.
- Lustra  – pokazałam rząd swoich bieluśkich zębów.
- Ach – złapała się teatralnie za głowę. – Przyszłaś zobaczyć jak tańczy Lilian? – spytała po  chwili.
- Tak, mam nadzieję, że nie będę przeszkadzać.
- Oczywiście, że nie – znów uśmiech.
Ona była przerażająco miła, a ja nie byłam przyzwyczajona do takich uprzejmości. Przepraszam, ale towarzystwo, w którym przebywam najczęściej, najprawdopodobniej nigdy w życiu nie używało takich zwrotów.
W pewnym momencie podeszła do niej jakaś niska blondynka i o coś zapytała. Przeprosiła mnie i poszła jej pomóc. Ja natomiast udałam się do pomieszczenia, po drugiej stronie weneckich luster. Usiadłam spokojnie na krześle i obserwowałam jak Lily biega po sali. Poważnie, tej małej chyba się nigdy nie kończy energia.
Moją  uwagę przykuł jakiś chłopak, na oko w moim wieku, który właśnie przekroczył próg pomieszczenia i od razu skierował się do Jazzmyn. Nie wyglądał jak prima balerina, więc prawdopodobnie był jej chłopakiem. Przywitał się z nią buziakiem w policzek i chwilę rozmawiali. Szkoda, byłaby niezła zabawa, jeśli wiecie o co mi chodzi.
Po chwili zajęcia się zaczęły i mogłam podziwiać jak młodsza wersja mnie rozciąga się w jasnoróżowych bodach. Uśmiechnęłam się. Zanim zaczął dzwonić mój telefon, mój wzrok padł jeszcze na instruktorkę. Była przerażająco chuda. Serio, co ona bierze?
Spojrzałam na wyświetlacz i odebrałam szybkim ruchem palca:
- No dawaj – odezwałam się.
- Też cię miło słyszeć Sherean.
- Tak, tak – przewróciłam oczami.
I cisza.
- No dobra jest sprawa.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Tak dobrze znałam Eddy’iego.
- Nigdzie niczego nie dostarczę – gdy wypowiedziałam te słowa, drzwi się otworzyły, ale ja nadal stałam do nich tyłem.
- Ale…
- Żadnych ‘ale’ – przerwałam mu stanowczo. – Nigdzie nie jadę. Jestem z Lily na balecie.
Po drugiej stronie usłyszałam znaczące mruknięcie.
- I nie Eddy, nie jestem w tym stroju – po raz kolejny przewróciłam oczami, choć wiedziałam, że i tak tego nie widzi.
- Kto twoim zdaniem będzie w tym lepszy? – powiedział wreszcie.
Zaśmiałam się lekko.
- Trudno będzie takiego kogoś znaleźć – uśmiech nie schodził z mojej twarzy, oboje wiedzieliśmy, że jestem niezastąpiona. – Wiesz co? – wpadłam na pomysł.
- Hmm?
- Dziś ma przyjść ten nowy, nie?
- No tak.
- On się tym zajmie – tak, mój leniwy tyłek i moje wspaniałe pomysły to doskonałe połączenie.
- Ale…
- Już mówiłam, żadnego ‘ale’ – i się rozłączyłam. Teraz dostawa to już oficjalnie problem tego nowego.
Zablokowałam telefon i odwróciłam się. Przy drzwiach stał ten sam brunet, który witał się z Jazzmyn. Spojrzałam na niego unosząc jedną brew. Lustrowałam go wzrokiem. Nie ma co, ale ta laska ma niezły gust.
- Jesteś strasznie stanowcza – stwierdził. – Chciałbym zobaczyć jak ktoś się z tobą kłóci – uśmiechnął się, nie żeby to był jakiś zły widok.
- Ja też – powiedziałam krótko. – Jeszcze kogoś takiego nie spotkałam, ale jak spotkam to dam ci znać – uśmiechnęłam się promiennie jak to miałam w zwyczaju. Naprawdę, rzadko ktoś się ze mną kłóci. Dyskusja ze mną, jak już dowiedzieli się moi szanowni znajomi, nie ma sensu.
Lustrował mnie wzrokiem dość długo, aż zaczęłam być trochę poirytowana.
- Może zrobisz zdjęcie? – skierował swój wzrok na moją twarz. – Choć twoja dziewczyna chyba nie byłaby zadowolona – uśmiechnęłam się znacząco.
- To nie jest moja dziewczyna i… chętnie – obnażył swoje białe zęby.
Otworzyłam swoje oczy szerzej i patrzyłam jak wyjmuje swojego iPhona. Czy on na serio właśnie robił mi zdjęcie?
- Piękne zdjęcie do kontaktu – patrzył na swoje dzieło. – A więc… jaki masz numer?
Tego jeszcze nie było. Intrygował mnie. To może być ciekawe.
Podyktowałam mu ciąg cyfr.
- A teraz taki niezręczny moment – spojrzał na mnie badawczo jakby chciał odczytać odpowiedź na niezadane jeszcze pytanie z mojej twarzy. – Jak masz na imię?
Zaśmiałam się.
- Sherean – wyciągnęłam do niego dłoń.
On zamiast ją uścisnąć, schylił się i złożył delikatny pocałunek. To tego też nie byłam przyzwyczajona. Czy wszyscy mnie będą dziś zaskakiwać?
Poczułam jak robi mi się cieplej i po raz pierwszy miałam wrażenie, że się rumienię. Ja się nie rumienię! Nigdy!
Starałam się ukryć fakt, że przeszedł mnie przyjemny dreszcz i nawiązałam z nim wzrokowy kontakt. Tak pięknych, brązowych oczu jeszcze nie widziałam.
- Justin – odezwał się wreszcie ujawniając swoje imię.
Justin... ładnie.
-----------------------------------------
No to 1. rozdział mamy za sobą. Mam nadzieję, że się podobał i zostawicie komentarze albo chociaż klikniecie reakcję. Jest to dla mnie bardzo ważne.
Jeśli ktoś chciałby być informowany to można się zapisać w zakładce 'Informowani', byłoby miło.
A kiedy będzie następny rozdział...? To w sumie zależy od Was, ale postaram się nie być wredna dla co po niektórych i wstawić stosunkowo szybko.
Buźki xx.

czwartek, 4 lipca 2013

Prologue

Ze specjalną dedykacją dla Eweliny za wspaniały nagłówek.
Dziękuję xx.


Ona jest bezwzględna.
On za szybko się wkręca.
Ona już została skrzywdzona.
On na razie tylko krzywdził.
Ona nie wierzy już w miłość.
On jeszcze jej nie zaznał.
Ona zgubiła samą siebie.
On jeszcze się nie znalazł.
Pewnego razu się spotkają.
To będzie skomplikowane,
bo nikt nie widzi ich wspólnej przyszłości.
Czy to się zmieni?
Czy jedno zaakceptuje drugie?
Czy różnice staną się zbyt widoczne?
Sassy Queen