czwartek, 31 października 2013

Chapter 17: Disappeared

Justin’s POV
Chciałem coś zrobić, ale nie mogłem. Nie mogę na nią naskoczyć tak nagle z wszystkimi emocjami. Bałem się. Bałem się odrzucenia bardziej niż kiedykolwiek. Może dlatego, że nastąpiłoby to tak wcześnie? Nie wiem. W każdym razie nie zrobiłem nic.
Siedziałem przy tym pamiętnym barze, dokładnie 24 godziny później. Piłem jakiegoś drinka. W sumie nie bardzo wiedziałem jakie są jego składniki, ale ważne, że była tam wódka. Trzymałem szklankę w lewej ręce i nonszalancko bujałem jej zawartością. Było mi obojętnie czy wyleję, czy też nie. To nie miało znaczenia. Od wczoraj wciąż zadręczałem się tym samym. Co mnie do jasnej cholery nakłoniło, by zwinąć z baru te tabletki?! Ciekawość? Może. Dlatego pieprzę tą moją ciekawość, jednak mimo iż nie raz napytała mi biedy, nie mogę się jej pozbyć. Nie wiem też co mnie przywlekło w to głupie miejsce, gdzie cały ten dramat się zaczął. Chyba tylko debil by myślał, że Sherean przyjdzie właśnie tu. A więc można by śmiało nazwać mnie debilem, bo gdzieś w głębi miałem taką nadzieję. No cóż… nadzieja matką głupich.
Po upływie jakiejś godziny i skończeniu chyba już czwartego drinka, odrobinę zaczęła mnie boleć głowa. Nie wiem co się ze mną dzieje, ale to chyba skutek tego, że:
a) mało co spałem tej nocy, praktycznie rzecz biorąc w ogóle;
b) stosunkowo dawno nie piłem, a już na pewno nie z takiego powodu.
Odniosłem wrażenie, że wypadałoby zawlec się do hotelu. Nic tu po mnie. Wstałem z wysokiego krzesła barowego i od razu zakręciło mi się w głowie. No pięknie…
Złapałem się blatu i mimowolnie przeczesałem wzrokiem cały lokal. Moja pijacka strona dostrzegła smukłą sylwetkę jakiejś brunetki. Moja podświadomość – ta część, która jeszcze myślała choć odrobinę trzeźwo – wrzeszczała na mnie bym tam nie szedł. Ale gdzie tam. Odrobinę pobudzony, rześko – o ile to w moim stanie było możliwe – kroczyłem w stronę dziewczyny. Droga niezwykle mi się dłużyła. Doszedłem do połowy, a czułem się jak po maratonie. Po chwili tuż przede mną pojawiła się mocno wstawiona blondynka. Skądś ją kojarzyłem. Miałem wrażenie, że ostatnio, bez śladów po łzach, staje się nie do rozpoznania.
- Hej – odezwała widocznie rozbawiona, nieudolnie udając poważną.
- Hej – odpowiedziałem… sam nie wiem jakim tonem.
Zaczęła chichotać. Nie bardzo kontaktowałem, ale ona mnie chyba pobiła.
Jeszcze nie widziałem Sherean w takim stanie.
Kiedy próbowała pójść dalej, zakołysała się. Momentalnie otrzeźwiałem i na szczęście ją złapałem.
- Chyba powinnaś wracać – powiedziałem jej do ucha.
Ona nic nie mówiła tylko wciąż chichotała.
Zaczęło mnie zżerać poczucie winy. Podtrzymałem ją i prowadziłem w stronę wyjścia.
Gdy skonfrontowaliśmy się z chłodnym powietrzem, aż się zatrząsnęła. Niestety na to nie mogłem za wiele poradzić, bo sam nie miałem na sobie nic prócz koszulki. Objąłem ją i szliśmy powoli w stronę hotelu.
Po jakiś 20 minutach nieszczęsnej wędrówki, przekroczyliśmy próg jej pokoju.
Zapaliłem światło, a ona nadal stała milcząc. Nie odezwała się do mnie ani słowem. Już sam nie wiem co było lepsze: cisza czy chichotanie.
Zastanawiałem się co zrobić. Staliśmy tak przy zamkniętych drzwiach i patrzyliśmy się na pokój.
- Powinnaś się położyć – stwierdziłem, by przerwać niezręczną ciszę.
Nie odpowiedziała nic, tylko powoli podeszła do łóżka i usiadła na brzegu. Wpatrywała się ślepo w podłogę. Nie zrozumcie mnie źle, ale wyglądała strasznie. Byłem na siebie cholernie zły, ale nie wiedziałem co z tym teraz zrobić.
Po policzku spłynęła jej łza pozostawiając delikatnie szarą smugę.
O nie…
Podbiegłem do niej, ukucnąłem naprzeciw i nachyliłem tak, by musiała patrzeć na mnie. Kiedy zatrzymałem się w takiej pozycji, ona jak najszybciej odwróciła wzrok, a po policzkach spływały kolejne łzy. Przełknąłem ślinę i mimo, że złość ogarniała mnie coraz bardziej, to nie pozwoliłem jej wyjść na świat. To nie na Sherean byłem zły, byłem zły na siebie.
- Hej – powiedziałem lekko zachrypniętym głosem spowodowanym długą ciszą. – Nie płacz. Proszę.
Broda jej drżała. Ująłem jej twarz jedną ręką i delikatnie przekręciłem głowę, tak, by była  naprzeciw mnie. Kciukiem wytarłem smugę po łzie.
- Nie płacz – powtórzyłem.
Wcześniej nawet nie zdawałem sobie sprawy jak blisko siebie jesteśmy. Dopiero teraz, kiedy patrzyła mi się w oczy, dotarło to do mnie.
Chciałem jednego, ale wiedziałem, że by mnie za to znienawidziła. Jest pod wpływem alkoholu, z resztą ja też, a już dość ją zdenerwowałem.
Ale była tak blisko…
Pociągnęła nosem i znów spuściła wzrok.
Ująłem jej rękę i zacząłem delikatnie masować jej zewnętrzną część. Spojrzała na mnie i znów dzieliły nas centymetry. Te ślady łez, wielkie zapłakane oczy – to moja wina.
Wpatrywałem się w jej brązowe tęczówki przez minuty, kwadranse, nawet nie wiem, czas się zatrzymał.
I pocałowała mnie. Nawet nie wiem kiedy. To było takie nagłe. Ale byłem zdezorientowany tylko chwilę. Kiedy tylko otrzeźwiałem odwzajemniłem pocałunek. Ująłem jej twarz obiema dłońmi. Przysunąłem się bliżej. Poczułem jej ręce na swojej szyi. Wlałem w ten pocałunek wszystkie emocje. Starałem się zamienić całą złość, która we mnie siedzi w namiętność. Tak, może głupkowato to brzmi, ale tak było. Nie mam pojęcia jakim sposobem, ale teraz klęczeliśmy oboje na podłodze koło łóżka zatraceni w pocałunku. Zdałem sobie sprawę, że nadal nie wierzę w to co właśnie się dzieje. I niestety dotarło do mnie, że Sherean nie jest trzeźwa. Ale nie mogłem przestać. To było silniejsze ode mnie. Bałem się, że będę tego żałować. A jeszcze bardziej tego, że ona tak samo.
Tak zamyślony, nie zauważyłem kiedy znaleźliśmy się na łóżku. Ja bez koszulki, ona z na wpół zsuniętą bluzką. Działałem instynktownie. To, że  alkohol jeszcze nie wyparował z mojego organizmu zdecydowanie mi nie pomagało.
Ja. Sherean. Pokój hotelowy. Wielkie łóżko. Pół nadzy.
Naprawdę, resztę można sobie resztę dopowiedzieć.

Obudziłem się. Ale w sumie nie wiem co tego było przyczyną. Zgodnie ze swoim zwyczajem, przetarłem twarz dłońmi. Jednak zatrzymałem je na twarzy na wspomnienie tego co miało miejsce parę godzin temu.
Nie…
Przez myśl przeszły mi wspomnienia, jak kadry z filmu. Bar. Alkohol. Sherean i cała reszta… Sherean.
Momentalnie zwróciłem się w stronę, po której miała leżeć.
Kiedy tam spojrzałem, zachciało mi się płakać. Mało męskie, ale nie wierzyłem, że to dzieje się naprawdę. Wstałem do pozycji siedzącej. Rozejrzałem się po pokoju. Rzuciłem się w stronę swoich bokserek. Ruszyłem w stronę salonu. Nigdzie jej nie było. Zniknęła.

Hej!
Cały rozdział z perspektywy Justina. I jak Wam się podobał?
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Zbyt zadowolona z tego rozdziału nie jestem, ale cieszę się, że po tak długiej przerwie udało mi się z siebie choć odrobinę wykrzesać.
Rany te olimpiady mnie dobijają. Jeszcze tylko wos...
No dobra. Muszę Was uprzedzić, że będę miała jeszcze pewne utrudnienia jeśli chodzi o kolejne rozdziały, ale będę z nimi zawzięcie walczyć. Będę wdzięczna, jeśli zostaniecie ze mną.
W sumie to, że nie dodaję tak często, to chyba pomaga pewnej nowo poznanej mi osóbce, która podobno (wiem to z moich źródełek, które też pozdrawiam) zaczęła czytać i którą serdecznie pozdrawiam! xx.
Buziaki
Candice

niedziela, 13 października 2013

Chapter 16: Tears

Justin’s POV
Tupię niecierpliwie nogą, czekając aż winda wjedzie na odpowiednie piętro. Kolejne cyferki podświetlają się irytująco wolno. Taki cały zdenerwowany myślałem, że eksploduję.
Nareszcie! Drzwi się otworzyły. Idę dobrze mi znanym korytarzem. Przecież byłem tu nie tak dawno. Jeszcze tylko jeden zakręt.
Zamarłem. Nie tego oczekiwałem. Nie chciałem się czuć tak jak czułem się w tej chwili. Nawet nie myślałem, że znajdę ją w objęciach jakiegoś gościa. Jak dobrze sądzę, to jeden z obsługi. Ogarnął mnie nieopanowany gniew. Stałem z zaciśniętymi pięściami oraz szczęką. Ten chłopak, tak zwyczajnie ją obejmował, a ta wtulała się w niego bez protestów. Co ma on, czego ja nie mam? Czemu do mnie nie potrafi się tak przytulić? Byłem sam na siebie zły, że takie myśli chodzą mi po głowie. Nagle dostrzegłem na jej twarzy ślady po tuszu. Ślady łez. Płakała. Przeze mnie.
Sherean płakała przeze mnie, a ten koleś ją pocieszał. Jak myślicie, kogo wybierze?
Ta myśl jednocześnie mnie smuciła i rozpalała do białej gorączki. Ale się nie ruszyłem. Ani nie podszedłem do nich, ani się nie wycofałem. Nie mogłem.
Sherean’s POV
Znalazłam u niego pocieszenie, ale to nie w tym miejscu chciałam być. Nawet sama nie wiedziałam czego dokładnie chcę. To chyba odwieczny problem kobiety.
Stałam tak wtulona w niego. Przytulił mnie. To źle? Nie odepchnęłam go, bo zwyczajnie nie miałam siły. Miałam wrażenie, że jedynie dzięki Jace’owi trzymam się na nogach. Łzy przestały płynąć. Ale raczej mój nastrój się nie zmienił. Zamknęłam oczy. Przynajmniej teraz miałam pewność, że słony płyn znów nie zagości na moich policzkach. Czułam jak jego klatka piersiowa unosi się miarowo przy oddychaniu. Co chwila pociągałam nosem. Tak, bardzo kobiece…
Usłyszałam kroki, ale nie podniosłam wzroku ani nie zmieniłam pozycji. Nie miałam zamiaru z nikim się konfrontować.
Kroki ucichły.
Po chwili odezwała się ta cholerna krótkofalówka czy jak to gówno się nazywa i jakiś stanowczy kobiecy głos kazał Jace’owi wracać do recepcji. W tych momentach doceniam, że moja praca polega na czymś zupełnie innym.
Chłopak westchnął i delikatnie rozluźnił ramiona. To był dla mnie znak, by znów stanąć na całych stopach (tak, mój niski wzrost kazał mi stać na palcach).
Leniwie otworzyłam oczy i wpatrując się w czubki swoich butów, starałam się nie patrzeć w jego oczy.
- Dziękuję – wymamrotałam pod nosem.
Nie wiem co mi odpowiedział, ale chyba się na mnie nawet nie patrzył. Odszedł i wyczułam w nim delikatne zmieszanie. Zabawne, że to aż tak widać.
Stałam tak jeszcze przez chwilę, z rękami w tylnych kieszeniach czarnych leginsów, wpatrując się w podłogę.
Westchnęłam głęboko i tak samo leniwie jak wcześniej otwierałam oczy, podniosłam wzrok i się odwróciłam. Kątem oka zauważyłam postać stojącą, no nie wiem… 3 metry ode mnie?
Zatrzymałam rękę w połowie drogi do klamki.
Przymknęłam oczy na chwilę i przełknęłam wielką gulę w gardle. Nie…
Spojrzałam w jego stronę. Tak to zdecydowanie On.
Jedyny chłopak, który jakkolwiek na mnie wpływał. Nawet nie wiem czy Will potrafił tak silnie na mnie działać. Właśnie… Will.
Nowa partia łez przedostała się do moich oczu.
Obraz Justina mi się rozmazał. Jego wcześniejsza mina pomiędzy złym a zawiedzionym, zmieniła się na poczucie winy. O ile dobrze obserwuje przez załzawione oczy.
Nogi się pode mną ugięły. Ale złapałam się klamki. Jakie było moje szczęście, że drzwi nie zdążyły się otworzyć. Widziałam, że odruchowo ruszył w moją stronę, ale zatrzymał się w półkroku z wyciągniętą w moją stronę ręką.
Spojrzałam na niego i od razu pożałowałam. Aż mnie oczy zapiekły.
Justin widząc to, złamał się. Jego mina, która jeszcze przez chwilą posiadała śladowe ilości gniewu, złagodniała momentalnie.
Widok płaczącej mnie najwyraźniej go zmiękczał. W sumie nie wiem czy działam tak na wszystkich, bo mało kto mnie widział płaczącą. No dobra, płaczącą w ‘ten’ sposób.
Justin’s POV

No i znowu płacze. Znowu przeze mnie. A ja nie mam pojęcia co mam z tym zrobić. Zatrzymałem się w pół kroku. Miałem wrażenie, że zadrżała jak tylko się poruszyłem. Aż tak to wszystko ją dotknęło?
Jej płacz się nasilał, ale już na mnie nie patrzyła. Wyglądało na to, że nie byłem jedynym powodem jej łez. A może jednak? Tak czy inaczej, to nie zmniejszało mojego poczucia winy. Patrzyłem na nią, coraz bardziej na siebie zły.
Ta bezsilność…
W końcu dałem się ponieść emocjom. Albo teraz albo nigdy. Może faktycznie za szybko się wkręcam? Może i Sherean jest wyjątkowa, ale nie dla mnie? A może jest wyjątkowa, ale nie na ten sposób na jaki myślałem? W sumie nie pytałem o to Jazzy. Może powinienem.
Postawiłem pierwszy krok w jej stronę. Lekko chwiejny, ale cóż. Nie zadrżała. To dobrze.
Pokonałem parę kolejnych kroków i już nasze ciała dzieliło parę centymetrów. Zdążyła tylko na mnie spojrzeć, a ja otuliłem ją ramionami.
- Przestań – wymamrotała, ale nie puściłem.
Już nie potrafiłem. Miałem wrażenie, że kiedy ją puszczę, wszystko będzie stracone.
Opierała głowę o moją klatkę piersiową, a dłonie trzymała po obu jej stronach. Można by było myśleć, że chce mnie odepchnąć, jednak – jakby nadal się namyślała – nie używała siły.
- Nie dotykaj mnie – rozległo się jakby automatycznie, ale bez przekonania.
A przynajmniej mnie nie przekonało.
Staliśmy tak nawet nie wiem ile. Po jakimś czasie poczułem jak moja koszulka zrobiła się odrobinę wilgotna. Ale to nic. Teraz ja – tak jak ten służący – miałem ją w ramionach. Próbowałem napawać się tą chwilą i nie pozwalać jej się skończyć.
Słuchałem jej cichy protestów, bez krzty przekonania, jeszcze parę minut. Potem i one ucichły. Słychać było jedynie jej pociąganie nosem, które z czasem również ustało. Mimowolnie zacząłem się kołysać, jakbym chciał ją uśpić na stojąco.
- Ciii… - próbowałem ją uspokoić, gdy znowu załkała.
Poruszyła się. Chciała się uwolnić z uścisku. Nie spodobało mi się – to fakt, ale nie mogłem jej trzymać w nieskończoność. Po chwili protestów, puściłem ją.
- Musisz już iść – stwierdziła krótko.
Brzmiała tak, jakby chciała przywołać ‘starą’ Sherean, której nie warto się sprzeciwiać. Mimo, iż wiedziałem, że teraz jest na skraju załamania – co było dla mnie nie do końca zrozumiałe mając na uwadze tak błahy powód – wiedziałem, że muszę jej posłuchać.
Nie chciałem stąd iść, ale musiałem. Chciałem przynajmniej coś zrobić zanim odejdę.

Przepraszam Was strasznie, że rozdziały dodaję tak sporadycznie, ale nie mam czasu żeby je pisać. Na prawdę. A jeśli będę je wymuszać to będą jeszcze bardziej beznadziejne niż są.
Na prawdę przepraszam. Mam nadzieję, że się podobało i chcę z całego mojego serduszka podziękować tym, co nadal ze mną są ♥
no i oczywiście
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Buziaki
Candice