Z dedykacją dla wszystkich Beliebers obecnych na dzisiejszym zlocie w Warszawie ♥
Justin’s POV
Mężczyzna miał
najprawdopodobniej trochę ponad dwudziestkę. Był ubrany elegancko. Ciemny
granat garnituru kontrastował z bielą koszuli. Wyglądał trochę jak biznesmen.
Za to dziewczyna, też w podobnym wieku miała na sobie ołówkową spódnicę,
dopasowaną bluzkę z delikatnym dekoltem i czarne szpilki. Mimo obcasów nadal
była niższa od niego.
- Co to ma znaczyć? – odezwałem się wreszcie.
- Sam się niedługo dowiesz – odpowiedział i poszedł gdzieś w głąb domu.
Początkowo miałem za nim iść, ale zrezygnowałem. Czuł się jak u siebie. Zastanawiałem się kim jest, ale się nie zapytałem. Logiczne nie? W sumie powinienem się cieszyć, że mnie nie wyrzucił.
Po… no nie wiem, 15 minutach? Usłyszałem jak kolejna osoba wchodzi do domu. Tym razem wyszedłem z kuchni, by zobaczyć kto to. W hallu, przy drzwiach stała Sherean i patrzyła się na torebkę, którą najwyraźniej zostawiła ta dziewczyna. Zmarszczyła brwi i podniosła wzrok.
- A ty co tu jeszcze robisz? – spytała, nie wiem czy ten ton miał być groźny, ale w każdym razie i tak już byłem, że tak powiem, zmartwiony.
Chyba dała sobie ze mną spokój, bo powędrowała do salonu, najwyraźniej zajmując się gośćmi.
Poszedłem za nią. Zdążyła przekroczyć próg obszernego salonu i zarejestrować, kto właśnie przybył, a rzuciła się chłopakowi w ramiona.
- Brian!
- Cześć siostrzyczko – uśmiechnął się mężczyzna, przytulając ją.
I wszystko jasne.
Po chwili rodzinnych uścisków – tak by the way nie wiedziałem, że ona potrafi być taka radosna –zwróciła się do dziewczyny.
- Hej, Hope. Miło cię widzieć – obdarzyła ją promiennym uśmiechem i pocałowała w policzek.
Tak znowu się wtrącając, jej uśmiech był naprawdę jednym z najpiękniejszych widoków na świecie, nie przesadzam.
Stałem tak w progu i w sumie nie wiedziałem co ze sobą zrobić. No bo co ja mogę?
- Nie przedstawisz nas? – spytał, jak się dowiedziałem, jej brat, posyłając mi ten ‘swój’ uśmieszek.
- Ach tak… - Sherean podrapała się po karku. – To jest Justin, wczoraj Jake z Jack’iem zrobili z niego worek treningowy przeze mnie.
Chłopak zmarszczył brwi.
- Jak to przez ciebie? – spytał lekko zdziwiony.
- Długa historia.
- Ja mam czas.
- Ale ja nie.
Tak, zdecydowanie ta dwójka bardzo dobrze się dogaduje. Widać, że rodzeństwo.
Blondynka podeszła do stolika, przeglądając pocztę.
- O właśnie! Chcesz odebrać Lily? Na pewno się ucieszy – zaproponowała.
- Jasne, o której kończy?
- Za jakieś dwie godziny.
- To akurat. Chcemy jeszcze z Hope załatwić parę spraw na mieście to się będziemy zbierać.
- Okay – rzuciła pod nosem.
Przypominam, że ja nadal nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić.
- O, Sherean!? – krzyknął pod drzwiami.
- Co?
- Zamówiłaś wieniec?
- Tak.
- To dobrze – odpowiedział już trochę posmutniałym tonem.
Zostaliśmy sami. Nadal czułem się nie swojo. Na dodatek ona usiadła na kanapie i zaczęła oglądać, jak już zdążyłem się zorientować, NCIS.
- Zawsze oglądasz takie rzeczy?
Znów zacząłem paplać o byle czym jedynie po to by przerwać męczącą ciszę.
Wydała z siebie jęk niezadowolenia. Takie ‘ugh…’
- Czemu nadal tu jesteś? – powiedziała podirytowana.
- Bo chcę porozmawiać.
- Rozmawiałeś wczoraj, wystarczy, możesz już iść.
Trochę mnie już denerwowała, nie powiem.
- Chcę przeprosić – wysiliłem się na grzeczny ton.
- Za co? – widziałem, że się zdziwiła, ale nadal próbowała być niewzruszona.
- No za wczoraj – teraz to ja podrapałem się po karku.
- Co to ma znaczyć? – odezwałem się wreszcie.
- Sam się niedługo dowiesz – odpowiedział i poszedł gdzieś w głąb domu.
Początkowo miałem za nim iść, ale zrezygnowałem. Czuł się jak u siebie. Zastanawiałem się kim jest, ale się nie zapytałem. Logiczne nie? W sumie powinienem się cieszyć, że mnie nie wyrzucił.
Po… no nie wiem, 15 minutach? Usłyszałem jak kolejna osoba wchodzi do domu. Tym razem wyszedłem z kuchni, by zobaczyć kto to. W hallu, przy drzwiach stała Sherean i patrzyła się na torebkę, którą najwyraźniej zostawiła ta dziewczyna. Zmarszczyła brwi i podniosła wzrok.
- A ty co tu jeszcze robisz? – spytała, nie wiem czy ten ton miał być groźny, ale w każdym razie i tak już byłem, że tak powiem, zmartwiony.
Chyba dała sobie ze mną spokój, bo powędrowała do salonu, najwyraźniej zajmując się gośćmi.
Poszedłem za nią. Zdążyła przekroczyć próg obszernego salonu i zarejestrować, kto właśnie przybył, a rzuciła się chłopakowi w ramiona.
- Brian!
- Cześć siostrzyczko – uśmiechnął się mężczyzna, przytulając ją.
I wszystko jasne.
Po chwili rodzinnych uścisków – tak by the way nie wiedziałem, że ona potrafi być taka radosna –zwróciła się do dziewczyny.
- Hej, Hope. Miło cię widzieć – obdarzyła ją promiennym uśmiechem i pocałowała w policzek.
Tak znowu się wtrącając, jej uśmiech był naprawdę jednym z najpiękniejszych widoków na świecie, nie przesadzam.
Stałem tak w progu i w sumie nie wiedziałem co ze sobą zrobić. No bo co ja mogę?
- Nie przedstawisz nas? – spytał, jak się dowiedziałem, jej brat, posyłając mi ten ‘swój’ uśmieszek.
- Ach tak… - Sherean podrapała się po karku. – To jest Justin, wczoraj Jake z Jack’iem zrobili z niego worek treningowy przeze mnie.
Chłopak zmarszczył brwi.
- Jak to przez ciebie? – spytał lekko zdziwiony.
- Długa historia.
- Ja mam czas.
- Ale ja nie.
Tak, zdecydowanie ta dwójka bardzo dobrze się dogaduje. Widać, że rodzeństwo.
Blondynka podeszła do stolika, przeglądając pocztę.
- O właśnie! Chcesz odebrać Lily? Na pewno się ucieszy – zaproponowała.
- Jasne, o której kończy?
- Za jakieś dwie godziny.
- To akurat. Chcemy jeszcze z Hope załatwić parę spraw na mieście to się będziemy zbierać.
- Okay – rzuciła pod nosem.
Przypominam, że ja nadal nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić.
- O, Sherean!? – krzyknął pod drzwiami.
- Co?
- Zamówiłaś wieniec?
- Tak.
- To dobrze – odpowiedział już trochę posmutniałym tonem.
Zostaliśmy sami. Nadal czułem się nie swojo. Na dodatek ona usiadła na kanapie i zaczęła oglądać, jak już zdążyłem się zorientować, NCIS.
- Zawsze oglądasz takie rzeczy?
Znów zacząłem paplać o byle czym jedynie po to by przerwać męczącą ciszę.
Wydała z siebie jęk niezadowolenia. Takie ‘ugh…’
- Czemu nadal tu jesteś? – powiedziała podirytowana.
- Bo chcę porozmawiać.
- Rozmawiałeś wczoraj, wystarczy, możesz już iść.
Trochę mnie już denerwowała, nie powiem.
- Chcę przeprosić – wysiliłem się na grzeczny ton.
- Za co? – widziałem, że się zdziwiła, ale nadal próbowała być niewzruszona.
- No za wczoraj – teraz to ja podrapałem się po karku.
Sherean’s POV
Drapał się po
karku. Był zdenerwowany. Ale czym? Przecież to wszystko moja wina! Nie
odzywałam się do niego jakby była obrażona, ale to nie było tak.
- Co? Przepraszasz mnie za to, że każdy uważa cię za moją nową zabawkę? Naprawdę chcesz mieć taką opinię? Nowa zabawka Sher? Serio? – chwila ciszy. – Mogę się założyć, że mój brat też tak myśli… - zacisnęłam usta w cienką linię i odwróciłam wzrok.
Podszedł do kanapy, ale nie usiadł koło mnie. Wpatrywałam się ślepo w ekran i obserwowałam jak Tony ponownie dostaje w łeb od Gibsa.
- A jestem nią? – spytał.
Zachciało mi się płakać. Nie, po mimo wszystko nią nie był. Chciałam z tym skończyć, ale nie mogłam. Nie odpowiedziałam. Czułam na sobie jego wzrok, ale wciąż wpatrywałam się w jeden punkt. Nie wiem ile mogło to czasu zająć, ale czułam się jakbym siedziała tak z jakąś godzinę. Powstrzymywałam łzy, które jak na złość pojawiały się w moich oczach. Czemu zawsze rozpłakuję się przy nim?
Wreszcie się ruszył. Ale nie w tym kierunku co bym chciała. Tak naprawdę, sama nie wiedziałam czego chcę. Kierował się do wyjścia. Najwyraźniej moje milczenie uznał za odpowiedź twierdzącą i przyjął sobie do serca wcześniejsze słowa, chciał stąd iść. Ale ja już nie chciałam. Wiecie, kobieta zmienną jest, a ja już w szczególności. Słyszałam jak jego buty spotykają się z podłogą w hallu. Wiedziałam, że zaraz wyjdzie, ale nie mogłam nic powiedzieć, mimo że chciałam.
Słyszałam jak otwiera drzwi. Serce mi zaczęło bić szybciej. Dlaczego? Nie wiem. Dlaczego się nim tak przejmuję? Też nie wiem. Może dlatego, że przeze mnie został pobity? Może dlatego, że przeze mnie ma teraz opinię mojej nowej zabawki? Nie chciałam tego. To trwało już za długo i Jake trafnie uświadomił mi, że tak nie powinno być. Każdy tęskni za starą Sherean, bo obecna wszystkich krzywdzi.
- Nie jesteś – z moich ust nareszcie wydostała się odpowiedź.
Usłyszałam jak drzwi się zatrzymują, ale po chwili jednak się zostały zamknięte. Poszedł. Myślałam, że wróci, ale nie. Tak po prostu wyszedł. Ale czego ja się spodziewałam? Sama mu kazałam wyjść. Teraz jak otaczała mnie jedynie cisza, zrozumiałam swój błąd. Siedziałam ubiegłej nocy w sypialni i patrzyłam jak Justin śpi tylko dlatego, że nareszcie nie czułam się tak samotna. Nareszcie w moim domu zawitał ktoś prócz Dority, gosposi, która przychodzi z wiadomych przyczyn i nie opuściła mnie tylko dlatego, że obiecała mojej mamie, że się nami zajmie. Lily jest u Taylor, Brian z Hope w Nowym Jorku, chłopaki mieszkają jakieś 5 minut drogi stąd, a ja uprawiam masochizm i siedzę w tym wielkim domu sama.
Studiuję psychologię, ale jego jeszcze do końca nie rozgryzłam. Czemu został? A co ważniejsze, czemu teraz odszedł? Zrozumiałam, że z niewiadomych przyczyn chciałam, by tu był.
Skuliłam się na kanapie i leżałam tak roniąc jedną łzę za drugą. Aż zadzwonił dzwonek do drzwi. Poderwałam się, budząc w sobie tą beznadziejną nadzieję, którą za wszelką cenę, przez ostatnie 3 lata chciałam wyłączyć.
- Co? Przepraszasz mnie za to, że każdy uważa cię za moją nową zabawkę? Naprawdę chcesz mieć taką opinię? Nowa zabawka Sher? Serio? – chwila ciszy. – Mogę się założyć, że mój brat też tak myśli… - zacisnęłam usta w cienką linię i odwróciłam wzrok.
Podszedł do kanapy, ale nie usiadł koło mnie. Wpatrywałam się ślepo w ekran i obserwowałam jak Tony ponownie dostaje w łeb od Gibsa.
- A jestem nią? – spytał.
Zachciało mi się płakać. Nie, po mimo wszystko nią nie był. Chciałam z tym skończyć, ale nie mogłam. Nie odpowiedziałam. Czułam na sobie jego wzrok, ale wciąż wpatrywałam się w jeden punkt. Nie wiem ile mogło to czasu zająć, ale czułam się jakbym siedziała tak z jakąś godzinę. Powstrzymywałam łzy, które jak na złość pojawiały się w moich oczach. Czemu zawsze rozpłakuję się przy nim?
Wreszcie się ruszył. Ale nie w tym kierunku co bym chciała. Tak naprawdę, sama nie wiedziałam czego chcę. Kierował się do wyjścia. Najwyraźniej moje milczenie uznał za odpowiedź twierdzącą i przyjął sobie do serca wcześniejsze słowa, chciał stąd iść. Ale ja już nie chciałam. Wiecie, kobieta zmienną jest, a ja już w szczególności. Słyszałam jak jego buty spotykają się z podłogą w hallu. Wiedziałam, że zaraz wyjdzie, ale nie mogłam nic powiedzieć, mimo że chciałam.
Słyszałam jak otwiera drzwi. Serce mi zaczęło bić szybciej. Dlaczego? Nie wiem. Dlaczego się nim tak przejmuję? Też nie wiem. Może dlatego, że przeze mnie został pobity? Może dlatego, że przeze mnie ma teraz opinię mojej nowej zabawki? Nie chciałam tego. To trwało już za długo i Jake trafnie uświadomił mi, że tak nie powinno być. Każdy tęskni za starą Sherean, bo obecna wszystkich krzywdzi.
- Nie jesteś – z moich ust nareszcie wydostała się odpowiedź.
Usłyszałam jak drzwi się zatrzymują, ale po chwili jednak się zostały zamknięte. Poszedł. Myślałam, że wróci, ale nie. Tak po prostu wyszedł. Ale czego ja się spodziewałam? Sama mu kazałam wyjść. Teraz jak otaczała mnie jedynie cisza, zrozumiałam swój błąd. Siedziałam ubiegłej nocy w sypialni i patrzyłam jak Justin śpi tylko dlatego, że nareszcie nie czułam się tak samotna. Nareszcie w moim domu zawitał ktoś prócz Dority, gosposi, która przychodzi z wiadomych przyczyn i nie opuściła mnie tylko dlatego, że obiecała mojej mamie, że się nami zajmie. Lily jest u Taylor, Brian z Hope w Nowym Jorku, chłopaki mieszkają jakieś 5 minut drogi stąd, a ja uprawiam masochizm i siedzę w tym wielkim domu sama.
Studiuję psychologię, ale jego jeszcze do końca nie rozgryzłam. Czemu został? A co ważniejsze, czemu teraz odszedł? Zrozumiałam, że z niewiadomych przyczyn chciałam, by tu był.
Skuliłam się na kanapie i leżałam tak roniąc jedną łzę za drugą. Aż zadzwonił dzwonek do drzwi. Poderwałam się, budząc w sobie tą beznadziejną nadzieję, którą za wszelką cenę, przez ostatnie 3 lata chciałam wyłączyć.
--------------------------------------------------------------
Musicie mi dziś wybaczyć, że piszę bez składu, ale jaram się dzisiejszym zlotem Beliebers w Warszawie *-*
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
jak zawsze
szkice mi się kończą i w piątek wyjeżdżam, więc dodam jeszcze jeden rozdział i 2 tygodnie przerwy, ale i tak Was kocham.
jak zawsze
szkice mi się kończą i w piątek wyjeżdżam, więc dodam jeszcze jeden rozdział i 2 tygodnie przerwy, ale i tak Was kocham.
Candice
To takie cudo.. kocham sposób jakim piszesz <3
OdpowiedzUsuńIts PER-FECT. Ilysm /B.
OdpowiedzUsuń*________________* Sheeran, czemu nie powiedziałaś tego zanim wstał do wyjścia? CZEMU?! Mam nadzieję, że jakoś się ułoży :3
OdpowiedzUsuń@Olliiwia
Chciałam napisać Per-fect, a tu dupcia, hahaha
OdpowiedzUsuńIdeał, lsm <3
@soodrew
Jej nooo! Kocham too i Cb też !!!!!!!! ♥♥♥ Nie wiem jak wytrzymam beż kolejnego !!!!!! Love you ;** /JAS
OdpowiedzUsuńNajlepsze opowiadanie jakie czytałam. Kocham <3
OdpowiedzUsuńpo prostu świetne, czekam na kolejny rozdział i nie wiem jak przeżyje bez kolejnego jak wyjedziesz :(
OdpowiedzUsuń