czwartek, 29 sierpnia 2013

Chapter 12: Fuck

Sherean’s POV

Patrzyłam się na bruneta siedzącego tuż obok mnie i uśmiechającego się promiennie. Serio, to aż razi.
Odepchnęłam go imitując uderzenie w policzek.
- Nie szczerz się tak.
- Nie mogę być szczęśliwy? – spytał się mnie jakby pod tym ukrywał się jakiś pod kontekst.
- A dlaczego jesteś szczęśliwy? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Po prostu.
- A, to logiczne – rzuciłam sarkastycznie.
Chyba dało się zauważyć, że opóźniający się samolot dał mi się we znaki.
- A więc gdzie się wybierasz?
- Do Las Vegas – odpowiedziałam bez emocji.
Zaśmiał się.
- Tego się domyśliłem. A gdzie konkretnie?
Spojrzałam na niego z uniesioną brwią.
- Spotkać starych znajomych – rzuciłam niedbale i znów spojrzałam w okno.
Nareszcie startowaliśmy. Uhh…
- Masz jakiś znajomych, których nie znam? – nie do końca ukrył zdziwienie.
- Wyobraź sobie… - mój głos przesiąkł sarkazmem.
Zamilkł.
Chwila…
- A ty gdzie jedziesz?
Widziałam jak rejestruje czy nikt nas nie usłyszy.
- Sprawy służbowe – spojrzał na mnie znacząc.
Towar.
Pokiwałam lekko głową na znak zrozumienia. Odwróciłam wzrok i zapatrzyłam się na oddalające się Los Angeles. Lot nie będzie długi, ale ciut nie na rękę mi była obecność Jake’a.
Może jednak Ethan mnie wydał? A on jest po to by mnie pilnować?
- A gdzie dokładnie będziesz pracował? – jak to zabawnie brzmi jak wiesz co się pod tym kryje..
- Gdzieś na obrzeżach.
- Ach… - i znów się wyłączyłam.
To kompletnie gdzie indziej.
Ponownie spojrzałam w okno i nie wierzyłam własnym oczom. W odbiciu zobaczyłam Justina. Co jest kurwa?!  Przetarłam oczy i zniknął. Rany, mam zwidy. Ale dlaczego on? Popadłam w głębokie przemyślenia. Byłam ciekawa jak wyglądał ten jego pięciogwiazdkowy hotel. I zastanawiało mnie też to, dlaczego tak nagle wyszedł. Nie żeby mi to nie było na rękę, no ale sami pomyślcie. Na początku nie chciał odejść i po chwili zdecydował, że musi wracać. On coś kombinował, nie do końca wiedziałam co. Ale najważniejsze, że do końca tygodnia nie będę musiała oglądać żadnej wkurzającej mordy prócz Jake’a, ale to tylko przez następną godzinę. Ta myśl mnie odprężyła…
- A tak serio gdzie jedziesz? – spytał w końcu ten wnerwiający patol.
- Mówiłam ci, odwiedzić znajomych.
- Od kiedy ty masz znajomy w Las Vegas?
- Hmm…? Pomyślmy… - udawałam, że się zastanawiam. – To tak jakoś było przed tym jak zacząłeś się kurwa wtrącać w nieswoje sprawy – warknęłam.
- Ja kurwa po prostu wiem, że coś kręcisz i że to jest pewnie związane z tym całym Bieberem.
Prychnęłam.
- Wyobraź sobie, że nie wszystko się kręci wokół Biebera – popatrzyłam przed siebie unikając jego wzroku i skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Jasne, jakoś nie chce mi się w to wierzyć – tym razem on prychnął.
- Czy ty musisz być taki wkurwiający? Myślałam, że już skończyliśmy ten temat – powiedziałam głośniej niż powinnam, bo już po chwili zjawiła się przy nas przemiła stewardesa, z pieprzonym uśmiechem, prosząc nas z dosadną uprzejmością o ciszę.
Rany, ci ludzie to dzisiaj podnoszą mi ciśnienie ponad przeciętną.
- Niby jaki temat?
- Jakbyś kurwa nie wiedział.
Nie no serio, zaraz wyjdę z siebie.
- Nie jesteśmy już razem, pamiętasz? – niezwykle mnie wnerwiał tego pięknego popołudnia.
- Rozumiem, że chcesz mieć wolną rękę, ale się kurwa martwię o twój pieprzony tyłek. Powinnaś być wdzięczna.
- Ty, patrz! Nadal żyję! - #sarcasm – Czyli jednak sama umiem zadbać o siebie.
- Zobaczymy jak długo – zrobił minę obrażonego i umilknął.
Dzięki Ci Boże.
Dalszą część tego uroczego (i znów sarkazm) lotu przebyliśmy w ciszy. Kiedy wylądowaliśmy, nadal się nie odzywał.
W tym ogólnym spustoszeniu na lotnisku udało mi się odnaleźć swój bagaż. Niestety z taksówką był już większy problem. Chodziłam dobre pół godziny po tym walonym postoju taksówek i do każdej była kilometrowa kolejka. No ja pierdole, zajebisty dzień. Już się nie mogę doczekać bliskiego spotkania z hotelowym łóżkiem. Mam nadzieję, że tamten się postarał i będzie ono nad wymiar wygodne.
No cóż, chyba jestem skazana na spacer. Z tego co zdążyłam się zorientować to w sumie nie było, aż tak daleko. Ciągnęłam za sobą swoją walizkę na kółkach całą przecznicę, aż trafiłam na kolejny postój taksówek. Tym razem było troszeczkę inaczej. Na moją korzyść. Mianowicie, to miejsce, świeciło pustkami. Wow, szłam tu zaledwie pięć minut.
Niewiele myśląc, wsiadłam do najlepiej wyglądającej i kazałam taksówkarzowi jechać pod hotel. Kierowca wydał się być niezwykle napalony, jakby jego żona nie zaspakajała jego potrzeb albo dopiero co urodziła. O rany…
Co chwila czułam na sobie jego wzrok, a pomyślcie co robił na światłach! Owszem, mało co mnie nie pożarł wzrokiem. Był obleśny. Na szczęście po 10 minutach mogłam już wysiąść z taksówki. Miałam nadzieję, że nie wszyscy taksówkarze są tutaj napaleni, bo będę zmuszona iść wszędzie na pieszo. Teraz miałam wrażenie, że za chwile nie wytrzyma i zgwałci mnie na tylnym siedzeniu, jak na to nie patrzeć, swojego miejsca pracy.
Byłam pod wrażeniem hotelu. Faktycznie miał pięć gwiazdek. Zdążyłam dojść do recepcji, a już przywitała mnie promiennym uśmiechem jakaś brunetka.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytała tak cukierkowo, że chciało mi się rzygać.
- Tak. Zarezerwowałam tu pokój – podałam jej numer rezerwacji, a ona wstukała go do komputera.
Kiedy, najwyraźniej dane, wyskoczyły jej na ekranie, mina jej zbledła. Po chwili wyglądała jakby była zazdrosna. No wiem, ja przyjechałam do hotelu wypoczywać, a ona musi tu pracować nie wiadomo do której i siedzieć w tym ohydnym mundurku, ale nie przesadzajmy, mogę się założyć, że nie do wszystkich gości się tak odnosi.
- Coś nie tak?
- Nie, nie – zaprzeczyła szybko, za szybko.
Zmarszczyłam brwi.
Niepewnym ruchem odebrałam od niej kartę do pokoju, a ta na pożegnanie życzyła mi miłego pobytu, tak samo wyćwiczonym, cukierkowym tonem.
Momentalnie odebrano ode mnie bagaż i uroczy chłopak niósł mi go pod same drzwi pokoju 126. Uśmiechnęłam się do niego promiennie i podziękowałam za pomoc. Kurde, byłam miła. A to dziwne.
Otworzyłam drzwi, weszłam do pokoju i mimowolnie westchnęłam. Pragnęłam bliskiego kontaktu z łóżkiem, więc odstawiłam walizkę i jak najszybciej ruszyłam w poszukiwaniu łóżka.
Kiedy je zobaczyłam… no cóż, nie tego się spodziewałam.
- Co jest kurwa?!


----------------------------------------------------
Witam wszystkich,
mam nadzieję iż miło się czytało.
Możliwe, że zauważyliście mój oficjalny ton. Tak, udzielił mi się od pewnego Szarego ;3
Wtajemniczeni wiedzą o co chodzi i właśnie w tej chwili ich pozdrawiam.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
to się chyba nigdy nie zmieni.
Jest mi niezmiernie przykro z tego, iż muszę Wam przekazać smutną wiadomość. Zbliża się rozpoczęcie roku szkolnego i w związku z tym rozdziały będą się pojawiać rzadziej.
Mam jednak też jedną dobrą wiadomość. Napisałam oneshota na podstawie historii wymyślonej przez moje przyjaciółki.
Ktoś ciekawy?
Pozdrowienia dla kochanej Jas i Stelli xx.
Do następnego.
Całuję,
*już nie taka jak kiedyś* 
Candice

piątek, 23 sierpnia 2013

Chapter 11: Selfish bitch

Sherean’s POV
Znów stałam się egoistyczną suką. Sama zaczynam nie nadążać za moimi zmianami nastroju. Przed chwilą się rozpłakałam, a teraz mam ochotę na kogoś nawrzeszczeć. I oto taki Justin przyczepił się do mnie z niewiadomych powodów, i w gruncie rzecz,y jak znów dostanie jest sam sobie winien. Nikt mu nie kazał mnie odwozić.
Kierowałam nim, używając jak najkrótszych zdań. Z dwóch powodów. Pierwszy: nie chciałam z nikim rozmawiać. Drugi: wiedziałam, że jak bym zaczęła gadać to by mu się oberwało za to, że oddycha.
Dojechaliśmy na miejsce. Samochód stanął, a ja wysiadłam.
- Nie musisz wychodzić – powiedziałam zanim zatrzasnęłam drzwi.
Sorki Martin, ale jestem zła.
Taa… gadam w myślach do samochodu…
Wtargnęłam do budynku niczym się nie przejmując. Szybko wbiegłam na górę i bez problemu znalazłam pokój, którego szukałam. Weszłam bez pukania i moim oczom ukazał się Ethan siedzący przy biurku. W niezwykłym skupieniu zawzięcie szukał czegoś w Internecie.
- Co to kurwa ma znaczyć, że ich nie ma?! – najechałam na niego, choć to w sumie nie jest jego wina.
- Uspokój się – czasem naprawdę wnerwiało mnie to jego opanowanie.
- Nie mam zamiaru się uspakajać! – wrzasnęłam.
- Nie rozumiesz, że takim zachowaniem sama pogarszasz swoją sytuację? – oniemiałam.
Głównie dlatego, że miał rację.
- To co ja kurwa mam niby zrobić?! – nadal krzyczałam, ale już nie tak zawzięcie. – Jak nie dostanę tych tabletek to i tak wykituję niedługo, to co za różnica – zaczęłam trochę panikować, bo te słowa dotarły do mnie dopiero teraz.
Dopiero kiedy wypowiedziałam je na głos, zdałam sobie sprawę, że to prawda. To miała być ostatnia dawka, już było tak blisko.
Nastała cisza. Nagle na ekranie laptopa coś się wyświetliło. Oczy Ethana rozbłysły.
- Znalazłem! - krzyknął niedowierzając.
Zaczął cos zawzięcie czytać. Podeszłam do niego i obserwowałam jego poczynania.
- Kurwa.
- Co?
- Znalazłem te leki.
- No to w czym problem – czy ten człowiek może być jeszcze bardziej irytujący?
- Są w Las Vegas.
Zaczęłam masować skronie.
- Ile tam się może jechać?
Wytrzeszczył na mnie oczy.
- Chcesz tam jechać?
- Tak! – krzyknęłam zniecierpliwiona. – Ile mogę tam jechać? Cztery godziny? Poczekaj… kiedy będę miała najbliższy lot?
- Nie złapią cię z tymi tabletkami na lotnisku?
Spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Jestem dilerem Ethan, nie zapominaj o tym. A to są zwykłe tabletki, nie takie rzeczy przewoziłam samolotem.
Sprawdziłam na jego laptopie następny lot.
- Jutro w południe… dobra nie jest źle. Wyślij mi dokładne dane gdzie znajdę tabletki – już wychodziłam, kiedy coś mi się przypomniało. – O, i pamiętaj, że obejmuje cię tajemnica lekarska. Nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział.
Pokiwał tylko głową.
Zbiegłam szybko na dół. Kątem oka zauważyłam jak Jack gra z Blake’iem na konsoli. Nie widziałam reszty. Może to i dobrze.
Wyszłam z budynku i zwolniłam na sam widok, który zastałam.
Justin stał oparty o samochód. Patrzył się w dal i palił papierosa.
Cholera, jak on seksownie wygląda… Nie, wróć, wcale nie.
Kiedy byłam już stosunkowo blisko pojazdu, zauważył  mnie i zgasił papierosa wgniatając go w ziemię.
- To teraz gdzie? – spytał ponownie otwierając mi drzwi.
Zignorowałam to jednak i wsiadłam od strony kierowcy.
- Wysadzę cię koło studia, będziesz mógł wrócić do domu – powiedziałam ozięble, gdy oboje byliśmy już w aucie.
- Co? – zapytał zdziwiony. – Chwila, nie…
- Ja się ciebie nie pytam o zdanie.
- Moja siostra pojechała moim samochodem.
- Jakim kurwa sposobem, jak ty masz kluczyki.
- Najwyraźniej dała sobie radę.
- Nie wciskaj mi tu kitu, wracasz do domu.
- A ty niby gdzie?
- Co cię to kurwa obchodzi?!
- Obchodzi mnie kurwa, bo jesteś strasznie wkurwiona i zaraz nas zabijesz!
Fakt jechałam ciut szybko, ale mi się śpieszyło, jasne?
- Nie mam czasu się z tobą kłócić – skręciłam w moją ulicę. – Teraz pojedziesz do mnie, a potem zorganizujesz sobie powrót – zarządziłam.
Miałam nadzieję, że Brain nie przyprowadził Lily do domu, bo nie potrzebne mi są dodatkowe pytania.
Justin ucichł, ale coś mi mówiło, że nie zrobi tak jak mu będę kazała.
Wjechałam na posesję, oboje wyszliśmy z wozu i od razu ruszyłam do domu. Miałam jeszcze dużo czasu, ale musiałam wszystko zarezerwować.
Po 5 minutach, już siedziałam w pokoju z włączonym laptopem, lokalizując miejsce, w którym pracuje gość mający moje tabletki. Nie rozumiem kurwa, dlaczego nie ma ich w normalnej aptece.
Po chwili do pokoju wszedł spokojnie Justin. Dobra, czas się wyręczyć.
Podałam mu laptopa.
- Zarezerwuj mi hotel jak najbliżej tego miejsca – pokazałam mu adres klubu „Candy”.
Spojrzał się na mnie.
- To jest w Las Vegas – spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Przecież wiem. Rezerwuj obojętnie jaki, byle był najbliżej – do głowy wpadł mi genialny pomysł.
Jak już jadę do Las Vegas to czemu miałabym się odrobinę nie rozerwać.
- Zarezerwuj do końca tygodnia.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Dziś był poniedziałek, w Vegas będę we wtorek. Mmm… jak to pięknie brzmi. Odprężę się przed następnym tygodniem.
Poszłam na dół, by zarezerwować lot. Odszukałam drugi komputer i po 10 minutach miałam już wszystko załatwione. Wbiegłam na górę. Zobaczyłam Justin oglądającego zdjęcia pokojów.
- I co? Zarezerwowałeś? – spytałam kierując się do garderoby.
- Tak, wszystkie szczegóły masz na kartce – wyjrzałam zza drzwi i zobaczyłam jak zostawia kartkę i laptopa na biurku.
- To dobrze, ale mam nadzieję, że to nie będzie rudera.
- Powiedziałaś obojętnie jaki – zaczął się bronić.
- Ty weź mnie nawet nie wnerwiaj! – spojrzałam na niego.
Uniósł ręce w pokojowym geście.
- Spokojnie. Pięciogwiazdkowy.
Odetchnęłam z ulgą. Z powrotem wślizgnęłam się do garderoby i zaczęłam zbierać potrzebne rzeczy.
- Dzięki – powiedziałam.
Nie wiedziałam czy to usłyszał, ale nie miałam zamiaru tego powtarzać.
- Ja się będę zbierał – powiedział.
Wyszłam rękami pełnymi ubrań i szczerze mówiąc byłam ciut zdziwiona, no ale cóż. Dobrze robi słuchając mnie. Zobaczyłam jak znika za drzwiami. W sumie to i lepiej, bo nie miałam pojęcia co zrobić.

Nie oni się kurwa ruszą, mieli startować jakieś 5 minut temu!
Tak sobie spokojnie siedziałam i czekałam aż łaskawie samolot wystartuje. Kilka osób jeszcze się koło mnie przewinęło. Aż się bałam kto przede mną usiądzie. Tylko proszę o kogoś szczupłego, bo inaczej zajmie mi połowę mojej przestrzeni opuszczając swój cholerny fotel. Uwierzcie mi, przeżyłam to kiedyś i myślałam, że zamorduję tego grubasa przede mną.
Na szczęście tuż po chwili usiadła przede mną drobna dziewczyna z burzą rudych loków. Zapatrzyłam się na lotnisko. Jeszcze się po nim kręcili ludzie, także jeszcze trochę poczekam zanim ta wielka kupa złomu poleci w powietrze. Tak się zapatrzyłam, że nie zauważyłam, że już ktoś zajął miejsce obok mnie.
Spojrzałam na mojego sąsiada i kurwa nie wierzyłam własnym oczom. Ja pierdole, tego mi tylko brakowało.


---------------------------------------------------------------------------
Hej, hej!
Mam nadzieję, że się podobało, bo jest to jeden z ostatnich rozdziałów tego lata ;c
Niestety szkoła zbliża się wielkimi krokami, a ja już wiem, że będę miała sporo na głowie od samego początku, więc rozdziały mogą pojawiać się rzadziej, co nie oznacza, że zawieszam blog, rezygnuję, czy tym podobne. Nic z tego! Nie pozbędziecie się mnie tak łatwo!
mvahahaha ;]
Tymczasem chciałabym Was prosić o małą przysługę. Przed moim wyjazdem było Was tu nieporównywalnie więcej. Chciałabym przywrócić tę liczbę. Mogę na Was liczyć? Pomożecie mi?
Mały rozgłos nikomu jeszcze nie zaszkodził ;3
Pomijając powyższe sprawy:
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
jak zawsze.
I do napisania! ♥
Candice

niedziela, 18 sierpnia 2013

Chapter 10: Room

Sherean’s POV
- Hej, co jest? – z zamyślenia wyrwał mnie dopiero głos Justina.
Nie wiem dlaczego wciąż tak zadręczam się przeszłością.
- Hmm? A. Nic się nie stało – zdecydowanie go nie przekonałam.
Zapatrzyłam się niby na ćwiczące dziewczynki, ale myślami byłam gdzie indziej. Po raz kolejny miałam ochotę się przy nim rozpłakać. Nie wiedziałam czy powinnam być mu wdzięczna, że przy nim mięknę, czy wręcz przeciwnie. Bo to właśnie przez niego tracę reputację twardej, nieugiętej Sherean.
Sprawił, że odwróciłam się do niego. Podniósł mi delikatnie podbródek, ale ja byłam nie ugięta i nie chciałam na niego spojrzeć. Nic dziwnego. Jak znam życie to pewnie bym się rozkleiła albo wypaplała wszystko, a nie chciałam się otworzyć przed nikim przez ostatnie 3 lata i jak na razie wolę tego nie zmieniać.
- Spójrz na mnie – powiedział łagodnie.
Złapałam się za łokieć i spojrzałam zupełnie w inną stronę. Byłam uwrażliwiona, jeśli chodzi o moją przeszłość, a szczególnie jedną osobę, o której właśnie nieświadomie mi przypomniał. W oczach pojawiły mi się łzy.
- Czemu…- nie skończył widząc pojedynczą łzę spływającą po moim policzku.
Delikatnie wytarł ją kciukiem i przyciągnął mnie do siebie. Oplótł swoimi ramionami, a ja poczułam, że tego właśnie mi było trzeba. Poczułam się bezpieczna i przez głowę przeleciała mi myśl zapewniająca mnie, że teraz już będę. Ale jak dotąd tylko w jednych ramionach czułam się bezpieczna.
Nagle mu się wyrwałam, nadal unikając jego wzroku. Sama sobie wydawałam się być zdrajczynią, choć teraz już nie mam kogo zdradzać.
Pociągnęłam nosem. Kątem oka widziałam, jak zaciska szczękę, lecz po chwili ja rozluźnia. Przybrał zatroskany wyraz twarzy.
- Powiesz mi co się dzieje?
Poczułam niewiarygodną potrzebę zwierzenia mu się z wszystkiego, ale dlaczego? Przez ostatnie kilka lat dawałam radę bez tego, czemu teraz ma się to zmienić?
Moje milczenie uznał za odpowiedź negatywną i również odwrócił wzrok. Widziałam zawód na jego twarzy i od razu łzy napłynęły mi do oczu. Zawiodłam kolejną osobę.
Zaczęłam płakać.
Justin’s POV
Tak najzwyczajniej w świecie zaczęła płakać. Spojrzałem na nią momentalnie i otworzyłem szeroko oczy. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że akurat tego się po niej nie spodziewałem.
Weź tu teraz człowieku coś zrób. Jak ją przytuliłem to się wyrwała. Spróbować jeszcze raz?
Zbliżyłem się odrobinę. Nachyliłem, mając nadzieję, że jednak na mnie spojrzy. Dłonie, którymi zakrywała twarz, wcale nie pomagały, tak dodam. Pogłaskałem ją delikatnie po ręce i już czułem jak się uspokaja. Po chwili spojrzała na mnie spod swoich pełnych łez rzęs.
- Cii…- delikatnie próbowałem ją do siebie z powrotem przyciągnąć. – Już jest dobrze – objąłem ją. - Przepraszam – oparłem podbródek o jej głowę, co znacznie mi ułatwił jej niski wzrost.
- Nie rób tak – wymamrotała w moją koszulkę.
- Ale jak? – odchyliłem się ciut zaskoczony i spojrzałem na nią.
Spojrzała na mnie, nareszcie! Ale po chwili znów spuściła wzrok i wtuliła się w klatkę piersiową. Nie powiem, że było źle.
- Nie przytulaj mnie tak – stwierdziła, co najdziwniejsze, wtulona we mnie.
Zaśmiałem się lekko.
- Jesteś pełna sprzeczności – nadal trwaliśmy w uścisku, a ja masowałem jej plecy, aż całkowicie się nie uspokoiła.
- Dlatego jestem sama – wymamrotała.
- Nie mów tak – oburzyłem się.
- Ale to prawda.
Odchyliłem się ponownie, by spojrzeć w jej lekko napuchnięte oczy. Tym razem odwzajemniła spojrzenie.
- Wcale nie musisz być sama – uśmiechnąłem się pocieszająco i zdałem sobie sprawę, że moje słowa miały drugie dno.
Uśmiechnęła się… tak! Właśnie to zrobiła. Nie wiem dlaczego, ale ubóstwiałem ten widok.
Patrzyliśmy tak na siebie i w gruncie rzeczy nie miałem pojęcia co mam zrobić. Gdybym był z każdą inną dziewczyną, pewnie bym ją pocałował, ale to Sherean. W dodatku ma chłopaka. Bo to, że znam ją zaledwie parę dni i przez nią dostałem, wcale mi nie przeszkadzało.
Przełknąłem ślinę, może ciut za głośno. Popatrzyła na mnie przerażona. Czemu? Uwierzcie, że nie tylko wy to chcecie wiedzieć.
- Mam pytanie… - zacząłem, a ona spojrzała na mnie wyczekująco. – Czy…? – nie zdążyłem dokończyć, kiedy zadzwonił jej telefon.
Nosz kurwa.
- Halo?
Powiedziała zaskakująco dobrze maskując to, że tuż przed chwilą totalnie się rozkleiła.
- No tak.
Uważnie ją obserwowałem.
- Kurwa. Ale jak to!? Ty chyba sobie ze mnie żartujesz?!
No i wróciła ta Sherean, którą poznałem.
- Jadę do ciebie.
- A co mnie to obchodzi!
I się rozłączyła.
Ona już nie była zdenerwowana, ona była wkurwiona.
Wykręcała kolejny numer.
- Brian?
- Odbierz Lilian z baletu.
Widziałem jak się jej trzęsą ręce. Dość, że ktoś ją wkurwił, to jest jeszcze czymś cholernie zaniepokojona.
- Teraz.

I znów się rozłączyła. Co za urocza istota…
-Muszę jechać – powiedziała.
Nie miała nawet odwagi na mnie spojrzeć. Chwyciła swoją torbę i już wychodziła, kiedy ją zatrzymałem.
- Chcesz w tym stanie kierować?
Spojrzała na mnie jakby to było coś najbardziej oczywistego na świecie.
- Nie pozwolę ci.
- Niby dlaczego? – rzuciła podirytowana.
Ugh…
Zabrałem jej kluczyki, które już zdążyła wyjąć.
- Ej! - krzyknęła. – Oddawaj je! – wyszedłem spokojnie, trzymając zdobycz w górze, tak by jej nie dostała.
Mogę się założyć, że właśnie przeklina swój niski wzrost.
- Naprawdę muszę jechać! Justin oddawaj kurwa te cholerne kluczyki! – krzyknęła, aż się przeraziłem.
Serio, musiała to wcześniej gdzieś ćwiczyć. Teraz zacząłem współczuć chłopakom z The Host.
- Wow, Słońce, nie denerwuj się. Zawiozę cię.
Spojrzała na mnie nadal zła.
- Miałeś po zajęciach wracać z siostrą.
- Plany się zmieniły, wsiadaj – otworzyłem drzwi od jej samochodu, tak na marginesie, jakby ktoś jeszcze się nie domyślił, to zdążyliśmy do niego dojść.
Usłyszałem jeszcze głośny pomruk niezadowolenia i mogłem się przyglądać jak z założonymi rękoma wsiada do samochodu.
Zamknąłem drzwi, okrążyłem samochód i sam wsiadłem. Siedzenia były niezwykle wygodne. Popatrzyłem na wnętrze auta. Byłem pod wrażeniem. Większość dziewczyn kupuje samochody na pokaz, tylko żeby ładnie wyglądały, a ten był niewiarygodnie dobrze wyposażony.
Trzymałem ręce na kierownicy i się rozglądałem, aż do momentu kiedy Sher mi to brutalnie przerwała.
- Skończyłeś? Może zrobisz zdjęcie? Będzie na dłużej – syknęła.
Uświadomiłem sobie, że powiedziała to samo, gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy.
- Wiesz doskonale, że nie zawaham się tego zrobić – uśmiechnąłem się zawadiacko.
Przewróciła oczami, a ja się zaśmiałem.
- To gdzie tak w ogóle mam jechać.
- Do siedziby The Host.
No to się wjebałem. Jestem pewien, że mnie ciepło przyjmą #fuckingsarcasm


-------------------------------------------------
Wróciłam! Yeah! Po 29 godzinach w samochodzie jestem nareszcie w domu. Ale było warto. Polecam Bułgarię na wakacje, było cudownie.
A więc wracamy do Sassy Queen
CZYTASZ=KOMETUJESZ
to powinno być znane.
Myślę, że wizyta Justina w siedzibie The Host będzie przeurocza, nieprawdaż?
Wiem, że tak.
W każdym razie myślę, że następny rozdział Wam się spodoba. No i ten oczywiście też. Ostatnio miałam wrażenie, że piszę chaotycznie, ale to już wy ocenicie.
O i tak pomyślałam sobie, że chcielibyście zobaczyć jaki miałam piękny hotel ;3

wtorek, 6 sierpnia 2013

Chapter 9: Once

Sherean’s POV
- On ma rację – głos wyrwał mnie z zamyślenia.
Należał do Hope.
- Hę?
- Ten cały Justin czy jakkolwiek on się nazywa, wcale nie jest ci obojętny – stwierdziła łagodnym tonem, jak to miała w zwyczaju.
Zawsze była taka opanowana.
- Wątpię – rzuciłam niedbale.
- Oj przestań. Wiem, że teraz masz wszystko gdzieś, ale sama pomyśl. Traktujesz go inaczej niż wszystkich – wzięła łyk ze swojego kubka, oparta o blat w kuchni, nie spuszczała ze mnie wzroku.
- Sama nie wiem.
- Może to właśnie on pomoże wygrzebać ‘starą’ Sherean?
Nie odpowiedziałam nic, tylko upiłam trochę gorącej czekolady. Nastała cisza. Czemu każdy chce mi wmówić, że mam coś do Justina? Tak nagle. To zaczyna być męczące. Jakby na siłę chcieli mnie o tym przekonać. Jakby wszystko kręciło się wokół odzyskania starej Sherean.
Do kuchni weszła Lily w piżamie.
- Też chcę czekoladę! – krzyknęła naburmuszona.
- Już, już – zaśmiała się Hope.
Ja tylko na nią spojrzałam.
- Co się dzieje Sher? – spytała swoim słodkim głosem.
- Nic się nie dzieje Słoneczko – odstawiłam swój kubek i wzięłam ją na ręce.
Czekałam na małą pod szkołą. Kończyła dopiero za 5 minut. Nie wiedziałam po co tak wcześnie przyszłam, no ale nic. Więcej czasu do przemyśleń. Wbiłam więc wzrok w chodnik i się zawiesiłam. Byłam jak nie w tym świecie, aż pod szkołę nie podjechało nowe auto.
Poznałam je od razu, a serce podskoczyło mi do gardła.
Zaparkował niedaleko mnie, a ja nie miałam pojęcia co robić, więc postanowiłam nie robić nic. Stałam tak jak wcześniej. Oparta o auto i wpatrzona w chodnik. Kątem oka widziałam jak wysiada z samochodu i podchodzi do mnie. Oparł się o auto i podążając moim śladem, skupił wzrok w betonie. Czułam się dziwnie nieswojo.
- Przepraszam – powiedział w końcu, przerywając niezręczną ciszę.
- Nie przepraszaj, nie masz za co.
- Mam. Wyszedłem.
- Nie dziwie ci się.
Ta rozmowa wydawała mi się zbyt lakoniczna, ale lepiej taka niż żeby w ogóle jej nie było.
- Nie. Powinienem zostać – stwierdził i w tej samej chwili zabrzmiał dzwonek.
Nie minęła minuta, a dzieciaki zaczęły wybiegać ze szkoły. W tłumie zaczęłam szukać Lily, w gruncie rzeczy głównie dlatego, że nie wiedziałam co odpowiedzieć.
- Zacznijmy wszystko od nowa – zaproponował zwracając na siebie moją uwagę.
Spojrzałam na niego lekko zdziwiona.
- Justin – wyciągnął rękę.
Zaśmiałam się.
- Sherean – podałam mu rękę, a on tak jak za pierwszym razem, podniósł i złożył pocałunek.
Czułam jak moje policzki zrobiły się cieplejsze.
- Miło mi cię poznać – obnażył zwoje białe zęby w wielki uśmiechu.
- Mi ciebie też.
- Opowiedz mi coś o sobie.
Zaśmiałam się lekko. Ta sytuacja nadal mnie bawiła.
- Hmm… - udawałam, że się zastanawiam i znów zaczęłam się śmiać, a on razem ze mną.
- Sherean! – nie zdążyłam odpowiedzieć Justinowi, a Lily rzuciła mi się w ramiona.
Wzięłam ją na ręce.
- Cześć Justin – powiedziała, a ja otworzyłam szeroko oczy.
- Skąd…? – zaczęłam, ale Justin mi przerwał.
- Jej instruktorką baletu jest moja siostra. Często przychodzę do niej do pracy.
- No chyba, że tak – uśmiechnęłam się. – I jak było w szkole? – zwróciłam się do Lilian, ale nadal czułam jego wzrok na sobie.
- Nudno – stwierdziła za smutkiem.
Większość dzieci na poziomie mojej siostry jest zachwycone szkołą, no ale cóż. My zawsze musimy być inni.
- To co? Jedziemy na balet?
- Tak! – aż jej oczy zabłysły.
Zaśmiałam się i spojrzałam przepraszająco na Justina. Nawet miło się rozmawiało.
- Chętnie zobaczę się z siostrą – uśmiechnął się, na co ja zrobiłam to samo.
Justin’s POV
- Hej Jaz! – zawołałem już od progu.
- Hej braciszku, co ty tu robisz? – uśmiechnęła się widocznie zaskoczona moimi odwiedzinami.
- To już nie mogę odwiedzić własnej siostry? – spytałem urażony trzymając się za piersi na wysokości serca.
Spojrzała w stronę wejścia i zobaczyła Sherean razem z jej młodszą wersją.
- Ach, już rozumiem – zmierzwiła mi włosy.
- Ej!
- No już kochasiu – zaśmiała się.
- To nie tak.
- Zawsze tak mówisz, a potem jest tak samo.
- Nic na to nie poradzę.
Czułem się jakby odgrywała teraz rolę mojej matki.
Jazzmyn popatrzyła na Sher i chwilę ją obserwowała.
- Coś czuję, że z nią jednak będzie inaczej – spojrzałem na nią. – Znam się na ludziach, powinieneś mnie kiedyś wreszcie posłuchać! – oburzyła się, a ja się zaśmiałem.
Nie wińcie mnie, to naprawdę zabawnie wygląda.
- Posłucham – popatrzyłem na Sher.
- Taa, i chyba tylko dlatego, że radzę ci to samo, co sam byś zrobił – przewróciła oczami.
Collins już nie było, a do sali przybywało coraz więcej dziewczynek.
- Dobra, robi się tłoczno, a ty masz robotę. Zaczekam na ciebie i razem pojedziemy do domu.
Popatrzyła na mnie znacząco.
- Okay – powiedziała w końcu z założonymi rękoma.
Zaśmiałem się i już miałem iść do wyjścia, kiedy na kogoś wpadłem. To małe stworzonko przytuliło się do mnie. Spojrzałem na dół, a tam Lilian – mała Sher.
- Hej mała, co się stało?
Nawet na mnie nie spojrzała.
- Dziękuję – wymamrotała w moje spodnie.
Zmarszczyłem brwi.
- Za co? – automatycznie położyłem swoje dłonie na jej plecach.
- Dzięki tobie Sher znowu się uśmiecha.
Uśmiechnąłem się na samą myśl, że ta mała aż tak troszczy się o starszą siostrę. Kucnąłem naprzeciwko niej.
- Nie ma za co.
Musnąłem jej nosek palcem, a ona śmiesznie go zmarszczyła i pobiegła do koleżanek. Spojrzałem na lustro, po drugiej stronie którego musiała stać Sherean. Byłem ciekawy czy to widziała.
Sherean’s POV

To był niezwykle uroczy widok. Moja młodsza siostra przytulająca się do Justina. Mimowolnie się uśmiechałam.
- Hej – powiedziałam, kiedy tylko wszedł do pomieszczenia.
- Hej – podszedł do mnie i patrzyliśmy się oboje jak to jego siostra zaczyna zajęcia.
Z mojej twarzy nie znikał uśmiech.
- Widziałaś? – spytał w końcu, a ja tylko pokiwałam głową.
- Masz uroczą siostrę – spojrzałam na niego. – Jesteście strasznie podobne – stwierdził po chwili.
Poniekąd mogłam to uznać za komplement.
Popatrzyłam na niego. Nasze oczy się spotkały. Byłam pod wrażeniem głębi jego czekoladowych tęczówek. Hipnotyzowały. Jakby cały świat wirował. Nie wiedziałam co się dzieje. Tylko raz w życiu czułam coś takiego. Raz.
 
------------------------------------------
Pozdrowienia ze słonecznej Bułgarii! Znalazłam wifi i dzięki zapisanemu rozdziałowi, opublikowałam następny! Oh yeah!
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
z resztą jak zawsze.
Następny będzie jak wróce.
Buziaki
Candice