sobota, 28 września 2013

Chapter 15: Thoughts

Sherean`s POV
Patrzyłam się ślepo to na niego, to na pojemnik z tabletkami w jego ręku. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie ani słowa. Wpadłam w panikę, która szybko przerodziła się w gniew.
- Oddaj to! - wyciągnęłam do niego dłoń, by złapać swoją własność.
Niestety mój niski wzrost niczego nie ułatwiał. Wystarczyło, że podniósł rękę wyżej i już nie miałam dostępu do pakunku.
- Jake wie? - spytał beznamiętnie.
Spojrzałam na niego jeszcze bardziej gniewnie.
- Ani jemu, ani tobie, nic do tego! - krzyknęłam i zaczęłam się szarpać, byle tylko dostać tabletki.
Justin niewiele sobie z tego zrobił i z zaciekawieniem, jakby nigdy nic, zaczął czytać etykietkę.
- `Na niewydolności i inne schorzenia narządu serca`- przeczytał, a mi świeczki stanęły w oczach. Wyglądało na to, że wcześniej nie zagłębiał się w wydrukowane, drobne literki.
Spojrzał na mnie jakby nie dotarły do niego słowa.
- Czego się tak patrzysz?! - powiedziałam ze łzami w oczach.
Nie chciałam by ktokolwiek wiedział. A w szczególności on, choć sama nie wiem czemu tak się przejmuję. Jakby od tego zależało to, jak mnie będą traktować. W sumie tak właśnie jest. Patrzyli by na mnie jak na trędowatą, już nie wzbudzałabym w nich obaw, chyba że byliby na tyle głupi, by myśleć, że można się tym zarazić.
Wykorzystałam chwilę dezorientacji Justina i wyrwałam mu leki.
Patrzył na mnie mocno zaskoczony, ale malował się w jego oczach też smutek, przerażenie i... litość. Tak, właśnie ta, której tak nienawidzę.
Patrzyłam na niego jeszcze chwilę. W końcu zacisnęłam usta w cienką linię, a dłonie w pięści.
Właściciel przerażająco pięknych, brązowych oczu, najwyraźniej chciał coś powiedzieć, bo już otwierał usta.
- Ja... - nie dokończył.
Nie wydałam z siebie żadnego dźwięku. A nawet jakbym chciała, to pewnie nic by z tego nie wyszło. Czułam w buzi słony smak łez. Nie wytrzymywałam. Posłałam mu ostatnie `groźne` spojrzenie mimo, że wiedziałam iż wyglądam żałośnie.
Zacisnęłam mocno dłoń na opakowaniu i pobiegłam w stronę wyjścia, chowając twarz za kotarą włosów. Poprzez ogłuszające dźwięki wydobywające się z głośników przebił się jeden donośny krzyk.
-Sherean! - odwróciłam się mimowolnie.
Musiałam wyglądać jeszcze gorzej niż przed chwilą, taka cała we łzach. Widziałam jak na mnie patrzy. Pełen poczucia winy.
Ten widok złamał mnie jeszcze bardziej. Czułam jak łzy pod powiekami pieką mnie niemiłosiernie. Nie mogłam tak dalej stać i patrzeć na niego. Odwróciłam się na pięcie i tym razem bez przystanków, wyszłam pośpiesznie z klubu. Stanęłam na zewnątrz. Przywitał mnie chłodny wiatr. Aż zadrżałam.
Czemu się tak przejmuję? Dotąd nie płakałam przez żadnego chłopaka, nie licząc Willa. Jak na zawołanie pojawił się w mojej głowie obraz czarnej trumny, który wywołał jeszcze większą fale łez.
Zdałam sobie sprawę, że nadal stoję przed klubem. Ruszyłam szybkim krokiem w stronę hotelu. Nie oglądałam się za siebie, bo wiedziałam, że mogę tam znaleźć coś kazałoby mi wrócić, a tego nie chciałam.
Justin `s POV
Jak na złość ta cała chmara ludzi powiększała się i powiększała nie dając mi przejść. Szedłem najszybciej jak mogłem, ale niestety. Kiedy wyszedłem z klubu, jej już nie było. Obejrzałem się po ulicy. Z jednej i drugiej strony otaczały mnie taksówki i masa przechodniów. Gdzie mogła pójść!? W przypływie emocji mogła pojechać gdzieś taryfą, przynajmniej ja bym tak zrobił.
Zdecydowałem się jednak pójść najbardziej przewidywalne miejsce. Do hotelu.
Biegłem. Bo co miałem zrobić? Przynajmniej w ten sposób powiększałem swoje szansę na dogonienie jej. Coś tak czuję, że do pokoju mnie nie będzie chciała wpuścić. Co mi strzeliło do głowy by zwinąć z baru te tabletki?! Dobra, to jeszcze pół biedy. Po przeczytaniu etykietki, zobaczyłem jak jej oczy się przeszkliły. To mnie złamało. Wtedy zrozumiałem swój błąd. Nie mam pojęcia dlaczego aż tak się tym przejęła, ale pewnie zrobił bym podobnie, gdyby jakiś praktycznie obcy koleś odkrył, że jestem chory. Gdy się odwróciła na dźwięk swojego imienia, zobaczyłem jej łzy. Jakąś część mnie chciała podejść i zatrzeć je z jej policzków. Ale tego nie zrobiłem. Chciałem to wszystko naprawić. Chyba po raz pierwszy w życiu, czułem potrzebę naprawiania tak krótkiej znajomości.
Byłem z mnóstwem dziewczyn, a moje związki psuły się dopiero po seksie. Nie wiem dlaczego, ale zakochiwałem się zawsze w dziwkach, które chciały tylko jednego. Może i nie wyglądam na takiego, ale chciałem czegoś więcej. Mimo to, że zawsze coś szło nie tak jak trzeba.
Sherean wydawała się być inna. Nawet Jazzy tak uważa. Może to właśnie ona? Choć za każdym razem zadawałem sobie to pytanie, to nadal wierzyłem, że może się udać. Jednak faceci mają przesrane, kiedy posiadają uczucia. Pamiętam, że któregoś dnia chciałem wyłączyć emocje, tak jak większość, lecz mojej siostrze się to nie spodobało. Nie wiem czemu mi nie pozwoliła tego zrobić. To co dzieje się ze mną teraz, wcale nie jest lepsze. Przynajmniej ja tak sądzę.
Sherean’s POV

Wbiegłam do hotelu. No tak, najbardziej przewidywalne miejsce w Vegas. Jeśli faktycznie poszedł za mną, na pewno się tu zjawi. Ale teraz mnie to nie obchodziło. Szłam szybko, ukradkiem ocierając łzy. Na szczęście winda była pusta. Mogłam więc spokojnie czekać aż zatrzyma się na odpowiednim piętrze i powstrzymywać łzy.
Roztrzęsionymi rękami otworzyłam drzwi i szybko je za sobą zatrzaskując. Zjechałam po nich plecami zatrzymując się na podłodze. Oparłam łokieć o kolano, a czoło o wnętrze dłoni i zaczęłam płakać. Nie powstrzymywałam łez. Wiedziałam, że cały makijaż diabli wzięli, ale miałam to gdzieś. Wzięłam do wolnej ręki plastikową buteleczkę z lekami.
- Kurwa! – mruknęłam ze złością i cisnęłam nią przez pokój.
Podparłam głowę obiema rękami i zadręczałam się swoimi własnymi myślami. Wciąż sobie wyobrażałam oczy Justina pełne litości, której wręcz nie znoszę. Tak, ta dziewczyna, która straciła rodziców i chłopaka doznała już wystarczająco dużo litości. Przez ostatnie parę lat nie pozwalałam sobie na nią. Ludzie patrząc na mnie mieli czuć:
a) zazdrość
b) pożądanie
c) strach
Innych opcji nie było. Wiedziałam, że to ma swoje złe strony, ale odkąd przeszłam depresję już nie było odwrotu.
Brakuje mi tych silnych ramion, które mnie obejmują kiedy się boję czy najzwyczajniej jest mi zimno. Brakuje mi czułości, na którą sobie nie pozwalam ‘za karę’. Jestem masochistką, która odmawia sobie czułości i emocji, które były ważną częścią jej życia. Jestem masochistką, która mieszka w cholernie wielkim domu tylko po to, by w każdym jego kącie dostrzegać zmarłych bliskich i cierpieć jeszcze bardziej.
Kiedyś nawet próbowałam spotkania trzeciego stopnia z ostrzem żyletki, ale nie miałam tyle siły. Marzę, by pewnego dnia wziąć się w garść i to zrobić. Wtedy byłoby łatwiej.
Jednak jakaś buntownicza część mnie, która nie chce się zmienić i z którą wciąż walczę, ma nadzieję, że mimo wszystko znajdę kogoś, dla którego nie będę chciała odejść. Że to on zatrzyma mnie na świecie.
Spoglądając na każdego chłopaka mam nadzieję, że to właśnie on. Bawię się nim myśląc, że to pomoże, ale potem zdaję sobie sprawę, że to nie to i ponownie zachowuję się jak suka.
Historia lubi się powtarzać.
Żaden mnie nie znał. Nie pozwalałam na to. Nie ważne jak bardzo się starał. Nie wiedzieli, że jestem chora. Widząc mnie jak łykam tabletki myśleli, że ćpam. Dlaczego? Bo sprzedaję to gówno?!
A teraz w moim życiu pojawia się taki cholernie irytujący Justin, który po kilku dniach znajomości wie o mnie więcej niż reszta po kilku miesiącach.
Nie wiem jak wy byście się zachowali na moim miejscu, ale ja jestem wkurzona. Za łatwo mu idzie. Nie pozwolę mu na to więcej.
Jednak ta ‘buntownicza ja’ (taa, cała reszta powiedziałaby, że to jedyna część mnie, której nie dotknął mój bunt) wierzy, że to on coś we mnie zmieni.
Ale stwierdziłam, że ją oleję. Zawsze tak mówi…
Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie. Serce mi zamarło.


Hej!
Wiem, że nie było mnie długo i niestety jeszcze trochę tak pobędzie. No cóż... ale na prawdę w tym momencie nie daję rady, a nie chcę pisać z przymusu, bo wyszłoby beznadziejnie + nie mam siły ani czasu.
Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną.
Kocham Was x.
i oczywiście...
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
BuziakiCandice

czwartek, 19 września 2013

Chapter 14: Damn.

PRZECZYTAJCIE NOTKĘ POD RODZIAŁEM
Dziękuję i... ENJOY ♥
Sherean’s POV
Nienawidzę aroganckich dupków. Po otrzymaniu wiadomości, moje ciśnienie z powrotem poszybowało niepotrzebnie w górę. Zgniotłam papier w kulkę i cisnęłam nią przez cały pokój, by mogła odbić się od ściany i wylądować na podłodze. Z zaciśniętymi zarówno zębami jak i pięściami pomaszerowałam do łazienki. Stwierdziłam, że w tej sytuacji, prysznic będzie zbawienny. Miałam rację.
Kiedy położyłam się na łóżku, poczułam ciężar całego dnia. Byłam silna, ale nie lubiłam, gdy ktoś wyprowadzał mnie z równowagi. A to robił najczęściej Justin. Dziękowałam Bogu, że już się wyniósł. Nie wiedziałam tylko co mam zrobić z jego perfumami. Wyrzucić?
Zasnęłam.
Obudziło mnie dopiero ciche pukanie do drzwi. Aż się zdziwiłam, że taki nikły dźwięk wyrwał mnie ze snu.
Podniosłam się i pomaszerowałam do drzwi.
- Hej – powiedziałam lekko zaspana, gdy zauważyłam Jace’a.
- Hej – uśmiechnął się. – Czemu zawsze, kiedy przychodzę, nie masz jakiejś części garderoby? – delikatnie się zaśmiał.
Spojrzałam na siebie. Faktycznie, miałam na sobie jedynie trochę za dużą koszulkę. Nie miałam siły szukać piżamy.
Zaśmiałam się.
- Przyniosłem ci śniadanie – dodał, widocznie zadowolony z siebie.
Ja również uśmiechnęłam się dumnie. Błogie rozpieszczanie. Tego mi było trzeba.
- Każdy gość ma takie luksusy? – uśmiechnęłam się znacząco.
- I tak, i nie.
Spojrzałam na niego pytająco.
- Jeśli zamówisz, będziesz miała, jeśli nie, to nie.
Zaśmiałam się.
- Ja sobie nie przypominam, żebym cokolwiek zamawiała – stałam oparta o drzwi, w stroju, który odsłaniał całe moje nogi (tak, przypominam).
- Powiedzmy, że zrobiłem dla ciebie wyjątek. Pomyślałem, że będziesz głodna.
- To miło z twojej strony – uśmiechnęłam się i pozwoliłam mu wejść do pokoju.
Postawił tacę i kiedy się odwracał, mało co na mnie nie wpadł. Już miałam się wyłożyć plackiem na podłodze, ale na szczęście mnie złapał.
Popatrzyłam w jego niebieskie oczy. Przypominały trochę ocean. Lubię ocean.
- Eee… - pomógł mi wrócić do pionu. – Chyba muszę już lecieć – poprawił sobie włosy w zakłopotaniu.
- Na pewno? – uniosłam brew.
Popatrzył na mnie i nie wiedział co powiedzieć.
- Nie – odpowiedział w końcu niepewnie.
Tak myślałam.
Podeszłam radośnie do stołu i zaczęłam przyglądać się apetycznemu śniadaniu. Naleśniki z owocami, jakie to banalne. Ale smaczne.
Już miałam zacząć jeść, kiedy mój telefon zawibrował.
Wiadomość. Numer zastrzeżony. To prawie nigdy nie wróży nic dobrego.
Ten chłopak siedzi już u ciebie za długo.
Jesteś tego pewna?
Na pierwszy rzut oka, te dwa zdania nie mają sensu, ale ja go znam. Ktoś mnie obserwuje, a to niedobrze. Bardzo niedobrze. Patrzyłam w ekran z nieukrywanym niepokojem. Przełknęłam ślinę i zwróciłam się do Jace’a.
- Chyba już musisz iść – nawet na niego nie spojrzałam.
Po chwili opuścił mój pokój, a ja wciąż patrzyłam się na wiadomość. Złapałam się za skronie i zaczęłam zapamiętale je masować.
Dobra, trzeba się uspokoić. Nie ma takiej sytuacji, w której bym nie dała rady. Po prostu pójdę dzisiaj do Clarka po leki i będę miała z głowy.

Po 8 p.m. byłam już gotowa do wyjścia. Innych może by przerażała ilość gotówki upchana w mojej torebce, no ale cóż, jak mus to mus.
Zadzwoniłam jeszcze szybko do Ethana.
- Dzwoniłeś do Clarka? – rzuciłam bez zbędnych przywitań.
- Hę?
- Żeby mu powiedzieć, że dzisiaj przyjdę. Żeby miał wszystko przygotowane. Nie chcę mu tłumaczyć wszystkiego w tym cholernym klubie, za dużo świadków. Chcę to mieć szybko z głowy.
- A tak, tak. Już dzwonie.
- Pośpiesz się.
Rozłączyłam się. Byłam trochę zła. Jeszcze ten sms. Chodziłam w jedną i w drugą i cała się trzęsłam. Na dzisiaj nie starczyło mi już leków, dlatego tak ważne jest uzyskanie ich tego wieczoru.
Po chwili zadzwonił do mnie Ethan.
- Czego?
- Clark powiedział, że twoje leki będą u barmana. Powiedz, ze Clark zostawił tam dla ciebie paczkę. Nie musisz brać pieniędzy. Ściągnął opłatę z twojego konta.
Rozłączyłam się i zaczęłam przekładać kasę z podręcznej torebki do walizki. Trochę roztrzęsiona z powodu braku leków, zamknęłam drzwi od pokoju i udałam się do windy. Zjechałam na sam dół i wychodząc zauważyłam Jace’a. Rzuciłam mu przepraszające spojrzenie i niemal wybiegłam z hotelu.
Kiedy dotarłam do Candy, już od progu przywitał mnie odór alkoholu, dym papierosowy, głośna muzyka i oślepiające światła. Brawo Clark. Najwyraźniej facet coś myśli, przynajmniej.
Przekroczyłam próg, nawet nie zdając sobie sprawy jak niepewnie kroczyła. Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Na szczęście bar był widoczny mimo różnych, denerwująco mrugających świecidełek. Przystanęłam na chwilę by ochłonąć i już po kilkunastu sekundach, szłam pewnie przez klub. Prócz barmana, przy barze widziałam tylko jakiegoś chłopaka. Cała reszta bawiła się na parkiecie czy robiła Bóg wie co w innych częściach budynku. W rogu, w otoczeniu masy napalonych lasek, które najprawdopodobniej nie mają nic lepszego do roboty, albo… dobra, nieważne, zauważyłam Clarka. On też mnie zauważył.
- Sherean – próbował przekrzyczeć muzykę tym swoim aroganckim głosem.
Może i miał w ch… dużo kasy, ale niech nie zapomina, że taką władzę to i ja posiadam.
- John – jak dla mnie, jego imię dziwnie brzmiało. Bardziej pasowało po prostu Clark.
- Ostatnia dawka?
- Nareszcie – powiedziałam z ulgą i moja twarz przyjęła na siebie zadowolony uśmieszek. – Już nie będę musiała nigdy więcej dobijać z tobą targu – cmoknęłam powietrze i ruszyłam pewnym krokiem we wcześniej obrany kierunek.
Oparłam się o blat i jak na moje nieszczęście pełno spoconych, obrzydliwych typów i kilka ‘prawie’ ubranych dziewczyn, zwaliła się barmanowi na głowę. Bezskutecznie go wołałam. Kilka razy przeszłam w te i na zad, ale to nic nie dało. Uznałam to za zrządzenie losu. Poczułam już od dawna prześladujący mnie ból w klatce piersiowej. Niedostarczanie leków dawało o sobie znać. Mój kochany, nie do końca funkcjonujący tak jak trzeba organizm i ta cała mieszanina potu, alkoholu i dymu, to nie to co mi pomaga. Fakt, czasem sama doprowadzam się do stanu, do którego zdecydowanie nie powinnam dopuścić w mojej sytuacji, ale kto powiedział, że jestem rozsądna? Na szczęście nikt tak nie sądzi i nie jestem do niczego zobowiązana, choć i tak pewnie zrobiłabym  to co chce. Stanęłam bezradnie w jednym miejscu, trochę dalej od tego szalonego tłumu i wpatrywałam się w blat.
- To chyba twoje – odezwał się głos.
Wyrwał mnie z zamyślenia i otworzył mój umysł na jeszcze jeden zapach. Popatrzyłam na wyciągniętą do mnie rękę, w której widniało opakowanie tak dobrze znanych mi tabletek.
Cholera.

Hej!
Nie było mnie dość długo i najprawdopodobniej znowu będzie spora przerwa. Do końca października mam zawalone konkursami i ledwie co wyrabiam z lekcjami. Na prawdę Was przepraszam, mi też brakuje pisania, ale nie mam kiedy stworzyć rozdziału. Będziecie najlepszymi czytelnikami na świecie, jeśli się na mnie nie obrazicie i nadal ze mną pozostaniecie.
Mimo wszystko, pamiętajcie, że Was kocham.
A tak z innej paki: jak Wam się rozdział podobał?
Ciekawie? A może wręcz przeciwnie?
Piszcie w komentarzach, bo przecież tak jak zawsze...
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Buziaki
Candice
PS. Może niedługo pojawi się oneshot, którego pomysładowczyniami są Jas i Stella. Ja tylko go przyozdobiłam ;)

poniedziałek, 2 września 2013

Chapter 13: Perfume

Szybkie pytanie na początek. Mam kilka oneshotów w zanadrzu, czy ktoś chciałby się z nimi zapoznać? 
Odp. w komentarzu ;3

Sherean’s POV
Podniosłam z łóżka koszulkę, która zdecydowanie należała do jakiegoś chłopaka. Poczułam znajome perfumy. Zmarszczyłam brwi, kiedy zauważyłam w łazience ruch. Po chwili było już słychać odkręconą wodę. No nie wierzę. Koleś bierze prysznic w moim pokoju hotelowym!
Teraz przynajmniej znałam powód, dla którego recepcjonistka miała ochotę wbić mi nóż w serce. No dobra, próbować wbić mi nóż w serce.
Uśmiechnęłam się do siebie na samą wizję jej lecącej do mnie z narzędziem, którego najprawdopodobniej nie umiałaby użyć.
Usłyszałam skoczną melodię, znaną również jako mój dzwonek. Odebrałam telefon.
- Coś nie tak? – zwróciłam się do Ethana.
- Jesteś już w Vegas?
- Tak – zaczęłam przyglądać się moim paznokciom.
Muszę przyznać, nie chwaląc się, były doskonałe.
- Wiesz, że Jake ma tam zlecenie?
- Wiem.
- Skąd? – nie ukrywał zdziwienia.
- Leciał obok mnie – odpowiedziałam podirytowanym tonem. – Tylko tyle chciałeś mi przekazać?
- Yyy… nie.
Odrzuciłam głowę w tył w geście irytacji.
- To co jeszcze?
- Chciałem się upewnić czy wiesz jak odebrać leki.
Ja pierdolę… czy ja wyglądam jak 2-latka?
- A jak myślisz Sherlocku?
Usłyszałam pomruk niezadowolenia.
- Wyobraź sobie, że jeszcze pamiętam jak wygląda Clark – mruknęłam. – Nie rozumiem dlaczego nie można kupić tych leków w zwykłej aptece.
- Już ci mówiłem. Są na bazie narkotyków.
- No i co z tego? – prychnęłam. – To już wszystko?
- Chyba tak.
- Świetnie – rozłączyłam się.
Opadłam bezwładnie na łóżko, schowałam twarz w dłonie i odetchnęłam. Nie wiem czy to był znak zmęczenia, irytacji czy może jeszcze czegoś innego.
- Ciężki dzień? – usłyszałam męski głos i od razu wróciłam do pozycji siedzącej.
Przede mną stał Justin, ‘ubrany’ jedynie w ręcznik. Jego włosy były jeszcze mokre, a po jego skórze spływały pojedyncze kropelki wody, co doprowadzało mnie do szaleństwa.
- Powiedz mi co ty tu do cholery robisz?!
- Wow, spokojnie.
Spojrzałam na niego spode łba.
- Przyjechałem zwiedzić Las Vegas – uśmiechnął się zadowolony z siebie i skierował się do walizki.
- A ten prawdziwy powód? – wstałam z założonymi rękoma.
Przyłożył prawą dłoń do klatki piersiowej na wysokości serca i udawał urażonego. Uniosłam brew w geście pt. „Serio?”, a on się zaśmiał.
- Lubię wycieczki – przewróciłam oczami.
- Zbieraj się – powiedziałam beznamiętnie.
- Niby gdzie? – na pewno nie spodziewał się po mnie takiej reakcji.
- Nie wiem. Byle jak najdalej ode mnie. Przecież lubisz wycieczki – chyba odruchowo odtrącam ludzi. Taki nawyk.
Justin patrzył na mnie jakbym właśnie mu powiedziała, że jestem w ciąży z organistą.
- Wcale tego nie chcesz – odparł po chwilowym studiowaniu mojej twarzy.
Zdecydowanie nie spodobało mi się to.
- Co cię obchodzi co ja chcę? Masz się wynieść. Nie mam zamiaru się z tobą użerać! – powiedziałam i zniknęłam w drugim pokoju.
Ujrzałam drzwi balkonowe. Wyszłam na świeże powietrze, oparłam się o barierkę i zapaliłam papierosa. Wiem, że Ethan by mnie zamordował mówiąc, że ‘pogarszam swoją sytuację’. Ale Ethana tu nie ma…
Po jakiś 10 minutach usłyszałam jak drzwi się zatrzaskują. Poszłam z powrotem do salonu, ale nikogo tam nie było. Zastałam jedynie moją nierozpakowaną walizkę.
Posłuchał mnie.
Nie wiem dlaczego, ale poczułam się źle. A przecież lubiłam jak wszystko szło po mojej myśli. Tyle, że w tej chwili nie byłam pewna czy to jest to co naprawdę myślałam. Westchnęłam.
Wyciągnęłam plan miasta i wyszukałam mój hotel oraz klub Candy. Justin się spisał, faktycznie było blisko.
Mimowolnie przełknęłam głośno ślinę.
Spojrzałam na godzinę. Nie mam pojęcia kiedy straciłam rachubę, ale było już po północy i szczerze powiedziawszy, nigdzie nie chciało mi się ruszyć.
Weszłam do łazienki i poczułam znajome perfumy. Znowu. Nie, że były brzydkie, ale chciałam żeby ten zapach zniknął. Zobaczyłam buteleczkę z owym zapachem. Zostawił je. Nie wiedziałam czy zrobił to umyślnie, czy też nie. Po nim można się było wszystkiego spodziewać.
Gdzieś w sobie poczułam niezrozumiałą potrzebę oddania mu jego własności. Miałam wrażenie, że działam jakby w panice. Szybko odszukałam swój telefon. Nawet nie zwracałam uwagi na to, że już nie mam na sobie bluzki. Teraz świat mógł oglądać mój czerwony stanik z czarną koronką.
Już miałam do niego zadzwonić, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie bardzo wiem, jak zareaguje, także rozsądniejszym rozwiązanie będzie wiadomość.
Mam twoje perfumy.
Zero emocji. A ja się trzęsłam. Czemu? Sama nie wiem. Siedziałam na łóżku i czekałam z niecierpliwością na odpowiedź, ale ona nie przychodziła. Czyżby mnie zignorował? Nie była do tego przyzwyczajona. Normalnie to chłopak byłby już pod moimi drzwiami. Czemu on musiał by inny?
Ktoś zapukał do drzwi. Poderwałam się momentalnie i niewiele myśląc otworzyłam je. Stał w nich chłopak, który pomógł mi z bagażami. Był widocznie zakłopotany i usiłował się patrzeć wszędzie, tylko nie na mnie.
Cholera.
- Oj – spojrzałam w dół na mój nagi brzuch. – Momencik.
Chłopak już lekko zaczerwieniony tylko skinął głową, wciąż patrząc się w zupełnie inną stronę. Chwyciłam pierwszą lepszą koszulkę i założyłam ją.
- Już – rzuciłam, z powrotem pojawiając się w drzwiach. – W czymś mogę pomóc?
Nie miałam pojęcia czemu, ale dla niego zawsze byłam miła. To aż nienaturalne.
- Yyy… - nadal czerwony. – Pewien mężczyzna poprosił mnie, żeby Pani to przekazał – podał mi kopertę, na której starannym pismem, ktoś napisał moje imię. – I kazał przynieść nowe ręczniki.
Nadal był zakłopotany, ale to w pewnym sensie było urocze.
- Wszystko okay, tylko nie mów do mnie ‘pani’. Jestem Sherean – wyciągnęłam do niego dłoń.
Uśmiechnął się powalająco i uścisnął moją rękę.
- Jace, miło mi.
- Mi również.
Chwilę patrzyliśmy się nawzajem na siebie, lecz po chwili usłyszałam dźwięk krótkofalówki, przez którą jakaś kobieta wzywała go do recepcji.
- Muszę już iść – powiedział odrobinę zawiedziony.
Jak zawsze. Wewnątrz siebie triumfowałam.
- Ale myślę, że jeszcze się zobaczymy – powiedziała uśmiechając się promiennie.
- Na pewno – również się uśmiechnął i oddalił się powoli.
Nareszcie szło po mojej myśli. Zgodnie z regułą. Żadnych Justinów łamiących zasady.
Właśnie, Justin. Byłam niemal pewna, że to on kazał przekazać liścik.
Otworzyłam go i zastałam równie staranne pismo jak na kopercie.
Wiem, że masz coś mojego.
Czyli zrobił to umyślnie. Jedziemy dalej.
Zapamiętaj ten zapach, po nim mnie znajdziesz.
Znów przerwa. Co za kretyn! Myśli, że chcę go odszukać… dobra! Ma rację, ale co z tego? Wysokie ego w tym układzie mogę mieć tylko ja.
Wiem, że chcesz mnie zobaczyć, a ja chce odzyskać to co powinno być moje.

Dlaczego miałam wrażenie, że wcale nie mówił o perfumach?

---------------------------------------------------
Witam!
Za namową Jas, rozdział pojawił się dzisiaj, ale za to na kolejny trzeba będzie poczekać ;c
Mam nadzieję, że się podobało. Końcówka nietypowa jak dla mnie, ale cóż.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Mało ostatnio Was tutaj, ale dziękuję każdemu kto to czyta. Jesteście wspaniali.
Często czytam Wasza komentarze i mam ochotę odpisać w następnej notce wszystkim, bo gdybym chciała odpowiadać w formie komentarza, miałabym spam ;/
Będę się jednak starać ;3
A więc... do napisania?
Buziaki, 
Candice
Ps. piszcie co z oneshotami, jeśli się spodoba, to będę się starać umieszczać niektóre ;3